NA ANTENIE: AMERICAN WOMAN/GUESS WHO
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

Charlottesville, Trump i rasizm w USA

Publikacja: 14.08.2017 g.10:34  Aktualizacja: 17.08.2017 g.16:32
Poznań
W Stanach Zjednoczonych trawa polityczna i medialna dyskusja po piątkowych zajściach w Charlottesville, w stanie Wirginia.
donald trump - US Embassy in Syria
/ Fot. US Embassy in Syria

W piątek odbywał tam się wiec organizacji: Zjednoczona Prawica oraz Klu Klux Klanu, powszechnie w mediach, tak liberalnych jak i konserwatywnych, określanych jako biali nacjonaliści i supremacjonisci (ang. White supremacist). Powodem wiecu była decyzja gubernatora stanu, Terry McAullife, z partii Demokratów, o usunięciu z centrum miasta pomnika Roberta E. Lee, konfederackiego generała i bohatera wojennego.  

Wiecowi nacjonalistów towarzyszyły kontrmanifestacje z udziałem anty-faszystów, członków ruchu Black Lives Matters. Starcie między obiema grupami doprowadziło do tragedii: śmierci jednej osoby i ranienia 15 innych, gdy członek ruchu białych nacjonalistów wjechał w tłum ludzi samochodem. Gubernator ogłosił stan wyjątkowy w całym hrabstwie, a FBI z kolei wszczęcie śledztwa w tej sprawie. 

 Wydarzenia z Charlottesville szybko stały się jednak przedmiotem politycznej przepychanki. Wyłaniają się tutaj trzy zasadnicze tematy. 

Pierwszy dotyczy ogólnie działalności w Stanach Zjednoczonych organizacji dopuszczających się przemocy, używających agresywnego języka, niszczących mienie, nie tylko po prawej, umownie rzecz biorąc, stronie, lecz również lewej. Co dotyczy też np. grup takich jak BLM, która jest odpowiedzialna np. za wydarzenia w Evergreen College w czerwcu br., gdzie fizycznie i słownie atakowano profesorów, którzy byli dość dowolnie oskarżani przez protestujących o rasizm.  

Problem jest to, że tak jak nikt nie sympatyzuje i nie broni białych nacjonalistów, tak BLM posiada już silne wsparcie medialne, a jej działania nawet z użyciem przemocy są na różne sposoby usprawiedliwiane. Jest to zależne także od języka i odniesień ideologicznych poszczególnych ruchów, ale nie od faktycznych następstw ich działań.  

Druga sprawa to sam problem białego nacjonalizmu, i szerzej tradycji konfederackiej, funkcjonującego na marginesie amerykańskiej polityki, o którym zaczęło być jednak głośniej w 2016 r. za sprawą Donalda Trumpa. Temat wypłynął jednak nie od niego samego, tylko od faktu, że wiele ruchów białego rasizmu zaczęło otwarcie wspierać kandydata Republikanów, co wykorzystywali Demokraci.  

Trump nie ma silnych związków tradycjami amerykańskiego południa, sam pochodzi z Nowego Yorku. Łączy się go jednak z ruchem alternatywnej prawicy, a ten z kolei również bardzo swobodnie z rasizmem. Pojęcie alternatywnej czy też nowej prawicy jest dość swobodnie definiowane w mediach, strona liberalna chętnie utożsamia je z neofaszyzmem, wrzucając do niego np. cały ruch Tea Party, który jak żywo takich powiązań niema. Zresztą konserwatywne czy też prawicowe Południe tradycyjnie powiązane było z Partią Demokratyczną i wspierało ją, gdyż była to w przeszłości partią segregacjonistów, stojąca po stronie Konfederatów podczas wojny domowej. 

Tak było do lat 90. gdy Demokraci skręcili w lewo i Południe zaczęło głosować na Republikanów, mimo że jest to partia Lincolna i wspierającego ruchy obywatelskie lat 50. Eisenhowera. 

Dziś cała tradycja konfederacka jest oskarżana, w sposób uproszczony, o rasizm i tendencje faszystowskie. Środowiska liberalne atakują szczególnie symbolikę – konfederacją flagę i bohaterów Południa. Z tego powodu część konserwatywnych Republikanów zaczęło bronić Południowców, tłumacząc to obawą, że - jak ujął to reganista Rush Limbaum, jeśli Republikanie pozwolą na zdjęcie konfederackiej flagi za chwilę liberałowie zaczną zdejmować również tę narodową. W grę wchodzi też republikańska walka z „dużym rządem” i wspieranie praw poszczególnych stanów. 

Trzecia kwestia dotyczy już bezpośrednio Trumpa. Kandydatura Trump była wspierana przez antyelitarystyczny ruchem Tea Party (Republikanie), lecz on sam wiele lat należał do Partii Demokratycznej (przed 1987, ostatnio w latach 2001 – 2009). Jego ojciec w latach 20. miał związki z nowojorskim odłamem Ku Klux Klan, choć w tym przypadku bardziej chodziło o starcia środowisk protestanckich z katolickimi. 

Trump w sobotę, 12 sierpnia, wystosował kondolencję a podczas konferencji prasowej potępił agresję „ze wszystkich stron”. Lecz jak wypomnieli mu krytycy, również po konserwatywnej stronie (The Weekly Standard), nie nazwał on z imienia winnych zajść. W niedziele Biały Dom ponownie odniósł się do zajść w Charlottesville bezpośrednio wskazując na odpowiedzialnych za przemoc jako białych nacjonalistów i neonazistów. 

Lecz niedzielne słowa podały dla wielu już trochę za późno i w mediach zaczęły pojawiać się sugestię, że Trump nie chce wymienić białych nacjonalistów, bo albo traktuje ich jako swoich wyborców czy zaplecze lub nawet z nimi sympatyzuje. Część mediów oraz dziennikarzy czy celebrytów krytykuje Trumpa albo za niewłaściwe, wedle nich, zrównanie stron konfliktu, albo wręcz obarcza go odpowiedzialnością za to, co miało miejsce w Wirginii, wypominając mu związki z białymi rasistami.  

Uczynił tak burmistrz Charlottesville, Michael Signer. Muzyk, zwycięzca grammy, John Legend, napisał, że w Białym Domu są sympatycy nazizmu. Joe Biden na twiterze napisał z kolei, że jest tylko „jedna strona” odpowiedzialna za przemoc. Z takim podejściem generalnie nie zgadzają się środowiska konserwatywne, które wskazują, że od lat w USA istnieje problem z przemocą na tle rasowym. Że jeśli potępi się tylko jedną ze stron, to druga może poczuć się bezkarna.  

Podkreślił to np. Erlot Erlokson z Fox News, który jednak również oczekiwał stanowczego potępienia białych nacjonalistów ze strony prezydenta. O odpowiedzialność za wybuch w Wirginii, gdzie biali nacjonaliści mieli skandować „Heil Trump”, oskarżyła prezydenta Petula Dvorak z Washington Post. Pani Dvorak przywołała też słowa Davida Duke’a, który wezwał prezydenta Trumpa do „wypełnienia swoich obietnic”. Duke jest znany, jak zresztą cały ruch supremacjonistyczny, z antysemityzmu, dlatego też trudno zrozumieć jakie obietnice wedle niego miałby wypełnić Trump, sympatyk Izraela, którego córka, Ivanka, przed laty przyjęła judaizm. 

Łazarz Grajczyński

http://radiopoznan.fm/n/q4Md8b
KOMENTARZE 1
blabla 14.08.2017 godz. 12:38
A korekty tekstów Pana Grajczyńskiego jak nie było, tak "niema".