NA ANTENIE: JUTRO (2022)/KAJOA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Kulinarna paranoja parareligijna?

Publikacja: 04.07.2018 g.23:00  Aktualizacja: 05.07.2018 g.14:18
Poznań
Felieton Macieja Mazurka.
widelec jedzenie żarcie - Fotolia
/ Fot. (Fotolia)

Oczywiście, to co jemy jest bardzo ważne, bo od tego zależy nasze zdrowie. Gdy staje się zbyt ważne następuje zastąpienie formuły „myślę więc jestem”, „jem, więc jestem”. Wszystko obecnie zdaje się zmierzać w tym kierunku, biorąc pod uwagę ile miejsca jedzeniu poświęcają media. Tylko czy formuła „jem, więc jestem” opisuje stosunek człowieka do samego siebie? Człowiek dopóki jest człowiekiem zasadniczo nie godzi się na to, by go redukować do jelit, żołądka i trzustki. 

Jedzenie staje się sensem życia, czyli nie tyle samo jedzenie, co pogoń za różnorodnymi doświadczeniami smakowymi. I w związku z tym pojawiają się „wynalazki” w postaci restauracji gdzie podaje się potrawy w absolutnej ciemności, aby zintensyfikować doznania smakowe. Ma to wszystko cechy swoistej „mistycznej komunii z jedzeniem” czyli pragnienia przeżycia czegoś wyjątkowego, czegoś co wyrywa człowieka ze sfery profanum i przenosi go w sferę sacrum. Ta „wynalazczość” wskazuje na nowy etap kulinarnej historii Zachodu, który wiążę się z nadmiarem jedzenia. Rozwój kapitalizmu po II wojnie spowodował sytuację dotąd w historii nie mającą miejsca. Można przeżyć życie nie pracując, zaopatrując się w śmietnikach. Ten nadmiar spowodował koniec teologii. Związek wydaje się oczywisty, gdyż jak się wydaje, teologia to nauka o nadmiarze.  

Doskonałym wyrazem i wizualizacją takiego kulinarnego przesytu był film „Wielkie żarcie”, który pokazał jak następuje upadek klasy średniej, która wyzbywa się republikańskich cnót na rzecz rozpasania kulinarnego i seksualnego. Film ten zrealizowany w 1973 roku, nazywany dekadenckim, był tylko metaforą stanu ducha burżuazji, która straciła wiarę w Boga. Przypomnę treść. Czterech przyjaciół w średnim wieku: producent telewizyjny, pilot samolotów pasażerskich, chorujący na cukrzycę sędzia i restaurator spotykają się w willi jednego z nich, w centrum Paryża, aby popełnić samobójstwo – umrzeć z przejedzenia. Pierwszego wieczoru obżarstwa panowie oglądają zdjęcia erotyczne i opowiadają o swych dokonaniach. Na następny wieczór sprowadzają na teren willi trzy prostytutki. Do towarzystwa dołącza też nobliwa wydawało by się nauczycielka, poznana przez panów przypadkowo za dnia i zaproszona na wieczorną ucztę. Przy niej owe prostytutki jawią się jako rozsądne pozbawione hipokryzji kobiety. Bohaterowie niczego sobie nie żałują i od tego nadmiaru kolejno konają z przejedzenia i rozpusty. Dekadencja w wydaniu bohaterów tego filmu była radykalna, można by rzec teologiczna. Tracąc poczucie głębszego sensu życia, postanowili konsekwentnie pożegnać się z życiem, wykorzystując w tym celu to, co najmilsze na tym łez padole. 

Bohaterowie „Wielkiego żarcia” nie wiązali w żaden sposób jeszcze swoich kulinarnych i seksualnych obsesji z sakralnością, czyli nie potrafili swemu żarciu nadać wyższego sensu. Żarcie to żarcie, sex to sex. Przyjemniejsze strony fizjologii. Z pewnego punktu widzenia można na ten film spojrzeć jako na głęboko apokaliptyczny, jako już nie zapowiedź śmierci Zachodu, tylko ilustrację, faktu który się dokonał. Ale żadna spektakularna zapowiadana „śmierć Zachodu” według diagnozy Spenglera nie nastąpiła. Komediodramat „Wielkie żarcie” jest przedni i kto chce w nim zobaczyć komedię, zobaczy komedię a kto dramat, ten dramat. Ale podejrzewam, że ci, którzy zobaczą w nim komedię tylko, będą patrzyć na tych czterech dekadentów z Paryża z roku 1973, z dozą pewnego ciepłego protekcjonalizmu, albo film wyda im się od początku do końca po prostu idiotyczny. 

Dlaczego? Bo jedzenie stało się dla nich parareligią. Aby nie umrzeć od przejedzenia, ocalić się przed biologicznym samounicestwieniem, trzeba było w obrębie „kultury wielkiego żarcia” znaleźć drogę ascezy. Owe restauracje, w których podaje się jedzenie w absolutnych ciemnościach, właśnie na to wskazują. W takim miejscu nie weźmiesz w łapy wielkiej tłustej golonki, ani nie przyniosą tobie schabowego wielkości lotniska, które to potrawy, według ustaleń ekspertów od jedzenia skracają życie. Ta nowa subtelna kultura smakowania, bynajmniej nie żarcia, jest związana z ekonomią prestiżu. 

Po czasach rozpasanego „Wielkiego żarcia”, który spowodował przesyt, pojawiło się teraz „ideowe żarcie ascetyczne”. Ta ascetyczność i samo-wyrzeczenie wskazuje na praktyki para-religijne w obrębie kultury jedzenia. Asceza ma na celu samodoskonalenie, czyli pielęgnowanie wewnętrznej harmonii. Ostatnimi czasy pojawiło się także hasło „czyste jedzenie” , choć nikt nie wie, co ono oznacza i na czym polega. Obsesja czystości w szerokim tego słowa znaczeniu wynika z religijnych skłonności. Rytuały inicjacyjne wiążą się kąpielą, myciem, czystością. Pewne jest, że ludzie wariują na punkcie zdrowego odżywiania. Z tą obsesją zdrowia kryje się, co oczywiste, lęk przez śmiercią. A czyż religię nie biorą swego początku z naturalnym dla wyższej przyrody lęku przed ostatecznym końcem? 

Ta obsesja zdrowia stała się swoistą paranoją, która nakazuje ustawiczną nerwową koncentrację na własnym ciele, wsłuchiwanie się we własny organizm po zjedzeniu dietetycznego smootha z jarmużem. Pojawiło się coś, co można by określić mianem narcyzmu kulinarnego. Ludzie przy stole wymieniają doświadczenia jak ich żołądki reagują na to, co jedzą. Modne jest indywidualne korzystanie w usług dietetyka. Pojawiło się nowe zaburzenie psychiczne, które nazywa się ortoreksją, co oznacza obsesję na punkcie zdrowego jedzenia. Obawa przed popełnieniem kulinarnego błędu dietetycznego prowadzi, obok pragnienia szczupłej sylwetki, do anoreksji. Pojawia się niepokój, że moja dieta jest już nieaktualna, że nie jest już trendy, że zmieniła się ortodoksja, że nie postępuje tak jak najbardziej wtajemniczeni w żywieniowa wiedzę tajemną. Podczas poszukiwania tych „idealnych” zasad żywieniowych eliminuje się z niej kolejne produkty, a na końcu może zniknąć nawet jabłko, gdy nie wiadomo z jakiego sadu ono pochodzi. W programach kulinarnych, co bardzo wymowne, zadowolonych życia kucharzy-grubasów zastąpiły prezenterki o figurach modelek z paryskich wybiegów. 

Dawniej ludzie zapisywali się do klubu sportowego lub kościelnego chóru. Teraz wyszukują sobie zastępcze „rodziny kulinarne” i nie śpiewają i nie grają, tylko wsłuchują się w śpiew własnych żołądków, jelit, jak reagują na czyste jedzenie. Alleluja!

http://radiopoznan.fm/n/LkkyaK
KOMENTARZE 3
hetman888 05.07.2018 godz. 17:20
Dzięki panie Macieju za kolejny trafny i ciekawy felieton. Wniosek jest prosty : tam gdzie nie ma Boga pijawiają się bożki w rodzaju : dziwne diety,yoga,pracoholizm,nałogi,brudny seks i wiele innych. Tam gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu tam wszystko jest poukładane.
Niejadek 05.07.2018 godz. 14:34
Fajny tekst!
Dave 05.07.2018 godz. 11:44
Został tu poruszany bardzo ciekawy temat, o którym rozwodzą się już naukowcy z całego świata. Nie krytykował bym jednak rozmów o tym jak reagujemy na jedzenie. Słowa "jestem tym co zjem" - są jak najbardziej aktualne. Warto żeby społeczeństwa dyskutowało o tym. Dzięki temu rośnie samoświadomość, a to jak wiemy klucz do harmonijnego życia i przede wszystkim zdrowego. Bez zdrowia potrafi nawet ucierpieć wiara (niezrozumienie, niepogodzenie się, poczucie niesprawiedliwości). Żywność często jest też "przemytnikiem" środków doświadczalnych na ludziach. Jest to też środek pośredni, dzięki któremu firmy farmaceutyczne dostarczać nam mogą swoich nowych "rozwiązań". Dyskusje na temat tego co zjedliśmy też doprowadziły do większego nadzoru nad "paszą", która nam serwują wielkie firmy korporacyjne. Bądźmy świadomi. Tak jedzenie to dla niektórych sfera sacrum, obrzęd, który wiąże się z bardzo głębokimi tradycjami. Nie krytykujmy tego zachowania. Dzięki temu lepiej się rozwijamy. Przecież dzięki temu możemy dobrze funkcjonować. Aktywność w tym zakresie też często wiąże się z pewnym rodzajem ascezy - rezygnujemy z wielu środków uzależniających - cukier, sól, kwas askorbinowy, aspartam, syrop glukozowo -fruktozowy. To tylko kilka substancji, których odstawienie na rzecz gotowanych rzeczy np. na parze, pozbawionych chemicznych dodatków wiąże się ze stratą pewnego komfortu, po prostu unieszczęśliwa.