NA ANTENIE: Rozmowy po zachodzie
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Polityka zagraniczna USA ery Trumpa

Publikacja: 26.05.2017 g.11:38  Aktualizacja: 26.05.2017 g.14:50
Wielkopolska
Terminologia opisująca obecną politykę zagraniczną Waszyngtonu jest bogata, choć dość jednostronna.
trump i melania trump - The White House
/ Fot. The White House

Obejmuje zazwyczaj pojęcia takie jak: niestabilność, zmienność, nieprzewidywalność. Donald Trump często ukazywany jaka amator, człowiek niemający realnego doświadczenia w rządzeniu, bez wizji, poza narodowymi sloganami. Nie trudno też dowodzić, że zarzuty te znajdują pokrycie w faktach.

Ocenę i analizę polityki zagraniczną nowego gospodarza Białego Domu utrudnia również to, że naprawdę pochodzi on z zewnątrz establishmentu i, na pierwszy rzut oka, nie reprezentuje on ściśle żadnej skonkretyzowanej, tradycyjnej linii politycznej USA. Nie jest to ani izolacjonizm, ani neokonserwatyzm, tym bardziej utrzymana w duchu liberalnym idea przewodzenia „wolnemu światu”.

Na obronę Trumpa można jednak przywołać fakt, że obejmuje on w spadku niejasną i w wielu miejscach przegraną politykę Obamy. Nawet dalekie od konserwatyzmu media, jak Foreign Policy, politykę zagraniczną poprzedniego prezydenta oceniają niemniej przecież jako porażkę.

Trump, po tym jak przeniósł się do Waszyngtonu, postrzegał politykę zagraniczną w perspektywie dwóch aksjomatów. Pierwszy wyraża amerykański egotyzm, America First, a drugi ideę budowanie partnerstwa przede wszystkim z wielkimi państwami. Stąd dążenie Trumpa w pierwszych tygodniach swojego urzędowania do nawiązywania relacji z krajami takimi jak Rosja czy Chiny. Było to zresztą realizacją zapowiedzi wyborczych. Stąd pozytywne sygnały kierowane właśnie do nich.

Jednak z polityki tej trzeba się było szybko wycofać. Relacje z Moskwą osłabiły oczywiście zarzuty wynikające z autentycznych przecież, bliskich kontaktów Trumpa i jego otoczenie z Kremlem. Tym co sfalsyfikowało możliwość budowania nowego światowego ładu, poprzez porozumienie Ameryki z Pekinem czy Moskwą, są kwestie Syrii oraz Korei Północnej. Okazało się, choć nie powinno to dziwić, że interesy obu potencjalnych kontrpartnerów Waszyngtonu, budowanie ich lokalnej pozycji, są dla nich obu po prostu bardziej istotne.

Jeśli Trump liczył na to, że Rosja zmieni swoją taktykę na Bliskim Wschodzie a Chiny poświęcą swoje wpływy w Pyongyangu, to dziś po licznych spotkaniach chyba i do niego musi dotrzeć, że jest do droga donikąd. Każdy kraj okopuje się na swoich pozycjach. Trump nie potrafi dostrzec, że taką taktykę wzmacnia także pierwszy aksjomat jego własnej polityki.

Ameryka Trumpa jest jak patron, który postanowił renegocjować swoje układy z dotychczasowymi klientami. Zresztą rezygnacji z zobowiązań dokonał już częściowo George Bush Jr.. Barack Obama również, pomimo deklaracji, nie chciał powrócić na pozycję lidera wolnego świata, podkreślając, że Ameryka nie ma zamiaru załatwiać problemów innych narodów. W oczach Trumpa Ameryka nie ma stałych sojuszy, wyłącznie interesy.

Niedawna wizyta na Bliskim Wschodzie może być postrzegana jako próba kolejnego zwrotu - poszukiwaniu nowych partnerów wśród państw średnich, jak Arabia Saudyjska. Wizyta ta jest również niejako zapowiedzią powrotu USA na Bliski Wschód, lecz Bliski Wschód znacznie zmieniony. Również za sprawą wzrostu znaczenia Saudów, którzy po wycofaniu się Waszyngtonu z tego regionu po 2009 r. musieli zaaktywizować swoją działalność w obliczu nowych zagrożeń. Dziś Arabia Saudyjska odgrywa rolę jednego z liderów w regionie, czynnie (w przypadku Jemenu) lub pośrednio (w przypadku Syrii) starającego się kierować lokalną polityką. Jeśli deklarację Trumpa o „Arabskim NATO” (zaproponowanym w Rijadzie) traktować jako coś więcej niż tylko deklarację, to oznaczałoby, że Ameryka jest gotowa wesprzeć jakiś militarny sojusz na terenie Bliskiego Wschodu, który miałby gwarantować tam bezpieczeństwo. 

W ramach tej samej polityki można odczytywać zawarcie militarnego kontraktu między USA a Arabią Saudyjską, wartego 110 mld dolarów, dodatkowo z zapowiedzią, także wielomiliardowych, inwestycji arabskich w amerykańską infrastrukturę. Oficjalnie wyrażone wsparcie dla polityki Saudów w Jemenie to również nic innego jak potwierdzenie przez Waszyngton tego, że to Rijad jest człowiekiem Ameryki na Bliskim Wschodzie. 

Region ten to dziś obszar sprzecznych interesów, zarówno sił lokalnych i zewnętrznych, podzielonych i skłóconych. Budowanie tam jakiegokolwiek nowego arabskiego sojuszu pod auspicjami USA wywoła silną kontrę ze strony Izraela, Iranu, a nawet Turcji. Jedynym realnym środkiem gwarantującym tam pokój jest raczej zbalansowanie tych sił.

Poszukiwanie sojuszników (dobieranie ich sobie) spośród średnich państw, choćby z perspektywy Polski, może być oceniane jako zwrot korzystny, nie jest on jednak zapowiedzią porzucenia przez Trumpa naczelnej zasady jego polityki: America First. Znaczy to że partnerstwa te będą krótkotrwałe i nakierowane na konkretny cel.

Paradoksalnie, jeśli jednym z zarzutów jakie stawia się Obamie jest to, że przyjął on zbyt globalną perspektywę, nie potrafił wybrać w polityce zagranicznej priorytetów, wskazując dokładne ich lokalizacje, to właśnie Trump może być tym, który taką politykę zbuduje. Dla Trumpa świat jest pełen zagrożeń, w którym Ameryka musi walczyć o swoją pozycję. Trump to nie globalny szeryf a raczej inkasent.

Łazarz Grajczyński

http://radiopoznan.fm/n/8PR4nC
KOMENTARZE 1
Wielpol LI 31.05.2017 godz. 23:23
Prezydent Ronald Reagan był też dezawuowany i ośmieszany, a zapisał się jako wybitny przywódca Stanów Zjednoczonych Ameryki. Zasada, że nie ma stałych sojuszy, lecz są tylko interesy, stanowi prawidło skutecznej polityki. Rządzącym naszym krajem chce się powiedzieć: We have a dream – Poland first!