NA ANTENIE: 20.04 STRONA B GOTOWA!!!!/
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Powstanie ze zdradą w tle

Publikacja: 29.11.2017 g.10:58  Aktualizacja: 29.11.2017 g.10:59
Poznań
Felieton Macieja Mazurka.
pióro felieton esej - Fotolia
/ Fot. Fotolia

29 listopada mija kolejna rocznica wybuchu Powstania Listopadowego. Powstanie wybuchło 1830 roku i jak wiadomo, zakończyło się klęską, naznaczając mentalność Polaków katastrofizmem i mesjanizmem. Wielką literaturę romantyczną, geniusz Mickiewicza i Słowackiego zrodziła ta klęska. Najbardziej jednak tragiczną rzeczą w tym wydarzeniu nie była sama przegrana Powstania, ale zmarnowana wielka szansa wybicia się na niepodległość. 

Nigdy przedtem od roku 1717, kiedy Polska traci suwerenność na rzecz Rosji, ani potem, do roku 1918, kiedy w wyniku splotu dziejowych katastrof u sąsiadów, odzyskuje ją w pełni, żadne powstanie nie miało tak sprzyjających wiatrów jak właśnie Powstanie Listopadowe. A zmarnowali je sami Polacy w wyniku zdrady i głupoty. 

Najpierw zajmiemy się zdradą. Zdrada jest niestety częścią naszej historii. Tak jak niemoc. Niemniej działalność wychowanego na Słowackim Józefa Piłsudskiego mówi, że żaden fatalizm na dziejami narodu nie ciąży. Nic nigdy z góry nie jest przesądzone, chyba że ulegamy aurze samopotwierdzających się proroctw. Powstanie Listopadowe upadło, bo klasa ludzi dowodząca nim, w tym generalicja, nie wierzyła w zwycięstwo. Zwycięstwo nie oznaczało pokonania Rosji, bo to było niemożliwe. Chodziło raczej o uczynienie dalszej wojny z Polakami dla Moskali nieopłacalnej, a to przy ówczesnym układzie sił politycznych w Europie, jak i siły świetnie wyszkolonej polskiej armii, było realne. Tak się nie stało. 

Polscy historycy piszący o Powstaniu wskazywali raczej na nieudolność, ale była to zasłona dymna dla ewidentnej zdrady. Nie chcieli pomnikowych bohaterów ściągać z cokołów. Już historycy rosyjscy w XIX wieku wskazywali na to, że dowódcy polscy dokonywali cudów, aby przegrać bitwy, których przegranie wydawało się fizycznie niemożliwe. Dokonywali cudów, aby powstrzymać operacje, które musiały doprowadzić do całkowitego rozgromienia armii rosyjskiej, aby wreszcie w końcowej fazie wojny uniemożliwić jakąkolwiek skuteczną obronę. Pisał o tym Wacław Tokarz w znakomitej, napisanej w 1930 roku „Wojnie polsko-rosyjskiej”. W podobnym tonie, uzupełnionym o aspekt polityczny tej „dziwnej niemocy” pisał w „Szansach Powstania Listopadowego” Jerzy Łojek. 

Zdrady dokonała grupa polityczna epoki Królestwa Kongresowego, która po wybuchu Powstania przyjęła w nim uczestnictwo, po to tylko, aby z całą premedytacją doprowadzić ruch narodowy do klęski, a Królestwo do powrotu pod panowanie Rosji. Dlaczego to uczyniła? W gronie tym dobrze rozumiano, że zwycięstwo polskie i odbudowanie niepodległości musi pociągnąć za sobą rewolucję polityczną i socjalną, musi zburzyć dotychczasowy system władzy i porządek uprzywilejowań. Chcieli, aby wróciło to, co było, co większość narodu odrzuciła, czyli autonomię w ramach Cesarstwa Rosyjskiego, a nie pełną suwerenność. Bali się po prostu utworzenia w miejsce Rzeczypospolitej szlacheckiej nowej Rzeczypospolitej demokratycznej i parlamentarnej, w której nie będzie miejsca dla uprzywilejowanej grupy. Stąd brała się orientacja raczej na dwór w Petersburgu niż własny naród. 

Teraz zajmiemy się głupotą. Ta grupa kierująca Powstaniem liczyła na nagrodę za spowodowanie klęski. Tą nagrodą miała być właśnie restytucja tego, co było do 29 listopada 1830 roku. A co dostali? Namiestnika autokratę, wojska okupacyjne i system terroru i przemocy tzw. „Noc Paskiewiczowską” od nazwiska rosyjskiego generała, który Powstanie Listopadowe stłumił. Musieli w większości uchodzić na emigrację, bo czekałaby ich Syberia albo topór kata, jak w przypadku księcia Adama Czartoryskiego. Liczenie na łaskawość cara Mikołaja I było zaiste przejawem wielkiej politycznej przenikliwości! Niemniej wśród tzw. żywiołu radykalnego także było sporo mylnym mniemań. Dość powszechne było przekonanie, przynajmniej na początku Powstania, o konieczności oddania steru rządów tzw. autorytetom. I tu dochodzimy do kluczowego momentu, kiedy ważyło się, kto będzie Powstaniem kierował. Piotr Wysocki z nocy 29 na 30 listopada dowodził Szkołą Podchorążych. Wtedy swoją konsekwencją, determinacją i odwagą ocalił powstanie przed stłumieniem go w zarodku. 4 grudnia 1830 roku rzucił się na kolana przez maszerującą pod wodzą Maurycego Mochnackiego Szkołą Podchorążych, aby nie dopuścić do obalenia rządów kontrrewolucyjnych kapitulantów w jego oczach „wielkich” autorytetów. I nie dopuścił.

http://radiopoznan.fm/n/fpAz3u
KOMENTARZE 3
Wielpol LI 11.12.2017 godz. 14:38
Do Maurycek: To nie generałowie opowiedzieli się za rozbiorami, ale król Stanisław August i establishment magnacko-szlachecki. Rozbiory były legalne, stąd na Kongresie Wiedeńskim nie było Polaków. Generałowie natomiast przekonali się, doświadczając epopei napoleońskiej, że sama siła zbrojna nie wystarczy, żeby złamać solidarność Austrii, Prus i Rosji.
Maurycek 10.12.2017 godz. 02:21
@Wielpol LI - zarzucanie zdrady jest nie tylko merytoryczne, sprawiedliwe, ale wręcz jedyne możliwe. Skoro generałowie opowiedzieli się za kontynuacją zaborów, a przeciwko walce o niepodległość, to wynika stąd logiczny wniosek, że zdradzili. Jak można nie być zdrajcą i jednocześnie chcieć kontynuacji zaborów? To tak jakby przejść na stronę Hitlera - i nie być zdrajcą. Czyli kompletny bełkot.
Wielpol LI 07.12.2017 godz. 17:58
Generalicja miała podstawy, żeby nie pragnąć zwycięstwa. Zarzucanie jej zdrady jest niemerytoryczne i niesprawiedliwe. To pokolenie wojskowych doświadczyło szkoły legionowej służąc nieświadomie obcym interesom, których zwieńczeniem m. in. była wysyłka 6 tysięcy legionistów na Karaiby, skąd do kraju wróciło około 300. Paradoks dziejów polegał na tym, że na międzynarodowym Kongresie we Wiedniu przedstawicieli polskich nie było, a sprawy polskiej „bronił” tylko car rosyjski Aleksander I. To jedynie jego wola i upór spowodowały, że powstał nowy zalążek polskości – Królestwo Polskie – niestety bez Wielkopolski i Pomorza, gdyż prusactwo miało zbyt silną podmiotowość polityczną.