NA ANTENIE: FOREVER YOUNG (SYMPHONIC VERSION) 20/ALPHAVILLE, GERMAN FILM ORCHESTRA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Przyszłość Syrii z perspektywy Waszyngtonu

Publikacja: 10.04.2017 g.14:23  Aktualizacja: 11.04.2017 g.14:09
Poznań
6 kwietnia Amerykanie weszli w nową fazę swojego udziału w kryzysie syryjskim. W mediach pojawiły się głosy, że to początek wojny amerykańsko-syryjskiej, lecz należy być świadomym, że wojska amerykańskie, z różną intensywnością są obecne od początku wojny w Syrii.
donald trump - US Embassy in Syria
/ Fot. US Embassy in Syria

Wbrew początkowym opiniom dziś już można stwierdzić, że Biały Dom potraktował ostrzał rakietowy z zeszłego tygodnia bardziej jako interwencję niż przekroczenia Rubikonu. Swoją obecną decyzję prezydent Donald Trump tłumaczy użyciem przez siły Bashira Al-Asada broni chemicznej przeciw cywilom, przebywającym na terenach objętych przez siły rebelianckie (spod znaku Wolnej Armii Syryjskiej i al-kaidowskiego Jabhat Fateh al-Sham). Trump, podobnie jak jego poprzednicy, nie chce narażać życia amerykańskich żołnierzy.

Media donoszą wystrzeleniu 59 rakiet typu Tomahawk w kierunku bazy w Al-Szariat, w prowincji Homs. Naloty tego typu mogą osłabić armię Asada, lecz na pewno trwale mu nie zaszkodzą. Od kilku miesięcy Amerykanie dokonują także ostrzałów pozycji Państwa Islamskiego (operacja Gniew Eufratu), wspomagając przede wszystkim oddziały Syryjskich Sił Demokratycznych (szerokiej koalicji kierowanej przez syryjskich Kurdów), kierujących się na Raqqę.

W końcu marcu br. Amerykanie mieli wysłać do Syrii kolejny lądowy kontyngent (w sile około 1000 osób). Również w połowie marca w Mandżib pojawili się amerykańscy Rangersi. Odziały te, podobnie jak stacjonujące już tam inne jednostki, nie mają uczestniczyć bezpośrednio w walkach. Jednak ze strony amerykańskich sfer wojskowy dochodzą głosy oczekiwania, że ograniczenia nałożone jeszcze przez administrację Obamy, w zakresie zaangażowania tych jednostek w walkach, zostaną zniesione. Dopiero ich bezpośredni udział w działaniach militarnych będzie sygnałem, że Amerykanie przechodzą do realizacji politycznego scenariusza.

Najbardziej sprzeczne opinie na temat ostatnich posunięć administracji Trumpa dotyczą tego, jak należy je interpretować. Część komentatorów przekonanych jest o incydentalnym charakterze ataków i fakt, że nie są one obecnie kontynuowane, może to potwierdzać. Zarazem jednak trudno przyjąć, że decydując się na nie Trump nie liczył się z możliwymi następstwami.

Kreml zdecydował już o zawieszeniu porozumienia, w sprawie bezpieczeństwa lotów w Syrii, jakie obowiązywało Rosję i USA. Może to wpłynąć bezpośrednio na bezpieczeństwo amerykańskich operacji prowadzonych na terenie wschodniej Syrii i Iraku. TASS poinformowała również, że Rosjanie zaczną wzmacniać syryjski system przeciwrakietowy, a 9 kwietnia Moskwa wysłała dodatkowy okręt wojenny na syryjskie wody terytorialne. 10 kwietnia prezydenci Rosji i Iranu, Putin i Rouhani, ostrzegli, że ponowny atak Amerykanów na bazy syryjskie spotka się z ich militarną odpowiedzią. Na pewno po nalotach z zeszłego tygodnia współpraca amerykańsko-rosyjska skierowana przeciw Państwu Islamskiemu zostanie zamrożona.

Tym samym, nawet jeśli Biały Dom będzie chcieć się wycofać z dalszego zaangażowania w konflikt, może nie mieć takiej możliwości. Amerykanom daleko jednak od podjęcia decyzji o wkroczeniu oddziałów naziemnych na obszar zachodniej Syrii. Horyzont szkicowanych dziś, na gorąco, scenariuszy politycznych jest daleki – mówi się już o planach obalenia Asada. Pytanie jednak co, i kto, po nim ma nastąpić? Choć już samo obalenia prezydenta Syrii nie jest łatwe.

Na początek trzeba zarysować trzy najbardziej dalekie punkty wydarzeń. Pierwszy to okupacja przez obce wojska terenów Syrii. Taki scenariusz zakłada wkroczenie np. sił USA lub wojsk tureckich (jako jedynego państwa, które sprzymierzone z Waszyngtonem może tego dokonać). Pomijając fakt, że podbój Syrii byłby kosztowny, niosący ze sobą zniszczenia i mogący przynieść umocnienie organizacji dżihadystowskich, dla Waszyngtonu byłby zwyczajnie powtórką sytuacji z Iraku.
Drugim jest chaos, czyli po ewentualnym upadku rządu Asada powstaje wiele, zwalczających się nawzajem ośrodków politycznych i militarnych. Scenariusz o tyle mało prawdopodobny, że żadne z liczących się krajów regionu nie mogłoby takiej sytuacji długo akceptować.

Inny możliwy scenariusz, którym straszy się na Zachodzie, to podbój Syrii przez Państwo Islamskie i ukształtowanie tam terrorystycznego państwa. Scenariusz ten jest tak naprawdę mało prawdopodobny – PI nie dysponuje zwyczajnie odpowiednią siła militarną (co pokazują wydarzenia w samej Syrii, jak i Iraku, gdzie islamiści są zmuszeni do defensywy). Ponadto Państwo Islamskie pomimo uniwersalistycznych pretensji jest tak naprawdę zjawiskiem lokalnym, z syryjsko-irackiego pogranicza. Opanowanie przezeń kurdyjskiej czy szyickiej części Syrii nie wchodzi w grę.

Przyszłość Syrii rozciąga się pomiędzy tymi trzema punktami. Szczególnie w mediach rosyjskich (choć nie wyłącznie) budowana jest prosta alternatywa: Asad albo Państwo Islamskie. Jest ona zwyczajnie fałszywa. Choć Kreml i sam rząd syryjski faktycznie chce przekonać światową opinię, że jedyny wybór to wybór między tymi dwiema siłami. Co oczywiście wskazuje na Asada.

Weryfikacja tych głosów jest łatwa, szczególnie gdy zastanowimy się, gdzie w ciągu ostatnich miesięcy kierowały się uderzenia syryjskiej armii rządowej. Poza działaniami wokół Palmyry, która została kilka miesięcy temu odbita z rąk PI (co ma tak militarne, jak i polityczno-wizerunkowe znaczenie), działania wojsk rządowych nie są skierowana przeciw dżihadystom z Raqqi, tylko różnym mniejszym grupom opozycyjnym (także tym, z którymi oficjalnie Asad zawierał rozejm w Astanie w styczniu br.).

Wojska rządowe działają głównie na terenach na północ od Homs, Hamy (w kierunku prowincji Idlib) i na południu Syrii (wokół Daraa). Inne działania to m.in. blokowanie wojsk tureckich. Dla Asada w chwili obecnej głównym przeciwnikiem nie jest Państwo Islamskie, lecz Wolna Armia Syryjska. Jest to politycznie racjonalne, dopiero wyeliminowanie WAS pozwoli urealnić wspomnianą alternatywę: Asad lub PI.

Z perspektywy Waszyngtonu najbardziej wskazane byłoby, gdyby ukształtowała się militarna i polityczna siła zdolna przejąć władzę nad Syrią po upadku Asada. Gdy o polityczną stronę wcale nie jest tak trudno – istnieją liczne ośrodki opozycji syryjskiej w: Turcji, Arabii Saudyjskiej czy Egipcie, to rebelianci sami nie są w stanie poradzić sobie z wojskami rządowymi.

Utworzenia nowej władzy wymaga porozumienia Waszyngtonu z Ankarą, a o to może być o tyle trudno, że między oboma stolicami przez lata narosło wiele nieporozumień. To m.in. amerykańskie poparcie dla Kurdów czy sprawa Gulena, którego Amerykanie nie zamierzają wydać Turcji. Co jeśli Ankara postawi taki warunek?

Inny scenariusz to utworzenie post-Asadowskiego porządku w sytuacji, gdy siły rządowe same uświadomią sobie potrzebę zmian w najwyższym kręgu władzy. Brak współpracy z Rosją dla Waszyngtonu nie musi być tak niekorzystny ajk na pierwszy rzut oka wygląda. Postawa Kremla może być usprawiedliwieniem dla podjęcia przez siły amerykańskie bardziej aktywnej roli w konflikcie. Tym czego Amerykanie potrzebują jest wyłącznie własny kanał komunikacji z ludźmi reżimu. Może tę rolę odegrać Wysoki Komitet ds. Negocjacji działając w Arabii Saudyjskiej.

Reżim, już bez Asada, może być bardziej gotowy na porozumienie z opozycją i realizację postanowień z niedawnych rozmów w Genewie. I to właśnie ten scenariusz, niezakładający całkowitego obalenia dotychczasowej siły kierującej Syrią (partii BAAS, armii i Alawitów), tylko wyłącznie zmianę na jej szczytach i zakończenie wojny domowej, wydaje się być najlepszym scenariuszem dla Waszyngtonu. Przynajmniej jeśli czegoś nauczyła ich iracka lekcja.

Łazarz Grajczyński

http://radiopoznan.fm/n/LtuwN1
KOMENTARZE 0