Wiedzą oni dobrze, że tytaniczną pracą i rzetelną argumentacją, a kiedy trzeba było – zwyczajną ludzką bezczelnością i straceńczą odwagą torowała sobie drogę w hermetycznych gremiach uczonych i leśników, w całym tym światku zdominowanym przez mężczyzn i kulturę patriarchatu.
Ktoś powie, że akurat jej było łatwiej – pochodziła wszak z patriotycznego rodu Kossaków, z dziada pradziada wydającego na świat uwielbianych w Polsce malarzy i artystów słowa. Jednak gdyby zeskrobać nieco patyny i laminatu ze zbiorowego portretu słynnej rodziny, to na światło dnia wyjrzałby pokaźny katalog dysfunkcji (godny podręcznika psychologii), z dojmującym brakiem miłości na czele.
Simona dość trzeźwo oceniała swoją sytuację w grodzie Kraka. A że ani klasyczną urodą nie grzeszyła, ani talentu artystycznego po przodkach nie odziedziczyła (konie, jak sama podkreślała, lubiła jedynie żywe) – w najlepszym wypadku czekałaby ją rola salonowej lwicy, wygadanej matrony, dumnie noszącej swe rodowe nazwisko.
Postanowiła inaczej. Najpierw próbowała swych sił na egzaminach do szkoły teatralnej, potem na polonistykę, a jeszcze później na historię sztuki. Młodzieńczy bunt zaprowadził ją w końcu na studia na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie jako trzydziestolatka obroniła pracę magisterską na temat dźwięków wydawanych przez pewien gatunek ryb hodowanych w akwariach.
Film zaczyna się właśnie od sceny, kiedy dziarska i pyskata dziewczyna, grana przez Sandrę Drzymalską, naciąga prezerwatywy na zanurzane w wodzie mikrofony – oczywiście po to, by nagrać odgłosy wydawane przez trzymane w akwarium zwierzęta.
Wkrótce potem wyjeżdża do Białowieży, by zamieszkać w pozbawionej elektryczności i bieżącej wody leśniczówce zwanej Dziedzinką i prowadzić terenowe badania na temat tego, co jedzą sarny.
Film w reżyserii i według scenariusza Adriana Panka przedstawia jedynie krótki wycinek jej życia: oto na naszych oczach Simona poznaje fotografa i autora książek przyrodniczych, Lecha Wilczka (granego przez furorę robiącego jeszcze kilka lat temu Jakuba Gierszała) – swego późniejszego przyjaciela i wieloletniego partnera. Na różne sposoby toczy boje z leśnikami i urzędnikami, postrzegającymi prastare drzewostany jako rezerwuar dorodnych pni wartych szybkiego spieniężenia. Boleśnie, jakby na własnej skórze, doświadcza koszmaru polowań i bezpardonowego zabijania ssaków kopytnych przez myśliwych – z jednej strony, a z drugiej – w swoim domostwie i najbliższej okolicy tworzy przyjazną przystań dla rozmaitych zwierząt dużych i małych, które żyją z nią i Lechem w symbiozie i cudownej międzygatunkowej harmonii.
Czy obraz ten wnosi jednak coś nowego do rozumienia osobowości i postawy życiowej Simony Kossak? Raczej nie.
Czy jest w stanie spopularyzować jej charakterną postać wśród młodych odbiorców? Możliwe, że tak.
Twórcy dołożyli starań, by pokazać indywidualizm i dzielność młodej uczonej.
Niejako przy okazji ukazali naturalne piękno Podlasia, koloryt odwiecznego matecznika i owiewanych mgłą prastarych puszczańskich łąk i bajor. Świetny jest moment kiedy Sandra Drzymalska, uznawana przecież za jedną z najlepszych aktorek młodego pokolenia, jedzie na rowerze, a poprzez parasolowato rozpostarte konary przenikają promienie słońca i tworzą magiczne flary. Z kolei dramatyczne są sceny zabijania saren; a wstrząsający obraz rżniętych na potęgę drzew, wyrywanych żywcem z jednego wielkiego organizmu, jakim jest prawdziwy las, i walących się potem z łoskotem na ziemię, nie ma sobie równych.
Problem w tym, że film jako całość pozostaje koturnowy, miejscami nudnawy, miejscami zaś teledyskowy, o ciągu zdarzeń banalnie przewidywalnym i ścieżce dźwiękowej bynajmniej nieprzystającej do obrazu.
Życie z dala od cywilizacji ukazane zostaje niemal jak sielanka, a przecież zarówno latem, jak i zimą nie było w Dziedzińce nikomu łatwo. Simona i Lech cierpieli na brak pieniędzy, zmagali się z plagami insektów i pokrzyw, przeżywali fale upałów i zamarzającej wody.
Co więcej, drugoplanowe trio aktorskie: Agata Kulesza jako pozbawiona uczuć, wręcz nikczemna matka, doskonale potrafiąca grać samą tylko twarzą czy tyleż charyzmatyczna, co cyniczna Marianna Zydek jako siostra (w istocie Gloria Kossak była dość popularną artystką i edukatorką), czy wreszcie Borys Szyc jako makiaweliczny leśnik Batura mocniej przykuwają uwagę widza od pary głównych bohaterów. Są bardziej wyraziści.
Dodajmy, że wykorzystanie sztucznej inteligencji w kreowaniu szaleńczego galopu saren czy sczerzących kły i błyskających wielkimi oczami wilków daje niezamierzony, a przecież groteskowy efekt. Simona musiała przewracać się chyba w grobie, skoro z wielką empatią i znajomością rzeczy pisała o tych szczytowych, lecz bojaźliwych wobec człowieka drapieżnikach. Natomiast w filmie wilki – jak chcą tego coraz bardziej nasi myśliwi – są po prostu groźne. Nocą zastępują bohaterce leśną drogę, bardziej przypominając indywidua z baśni o Czerwonym Kapturku niż protoplastów psa domowego.
Simona Kossak, reż. Adrian Panek, polska premiera kinowa 22 listopada 2024.
Paweł Czapczyk