NA ANTENIE: Muzyczny Merkury
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

"Strefa interesów" doceniona dwoma Oscarami

Publikacja: 20.03.2024 g.17:58  Aktualizacja: 20.03.2024 g.18:06 Sandra Soluk
Poznań
Dramat wojenny Jonathana Glazera otrzymał statuetkę w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny i najlepszy dźwięk.

Zabiorę Państwa na zieloną, polską łąkę w pełni sierpniowego rozkwitu, pomyślał zapewne Jonathan Glazer, i wśród maków i stokrotek pokażę, że prawdziwe zło nie zawsze widoczne jest jak na dłoni.

Tragedię II wojny światowej i masowej eksterminacji ludności w obozach koncentracyjnych zazwyczaj rozważamy z perspektywy samych pokrzywdzonych (choć obraz ten odwrócił już kiedyś choćby Mark Herman w „Chłopcu w pasiastej piżamie”). Trudno jest mi przyzwyczaić się do myśli, że bezlitośni hitlerowcy, Ci sami, którzy od 8:00 do 16:00 wydawali decyzje o uśmiercaniu kolejnych setek niewinnych istnień, po południu przekraczają próg domu by pielęgnować stosunki rodzinne. Podskórnie pragnę zobaczyć prawdziwą bestię z zaostrzonymi kłami. Tymczasem na ekranie nie przelewa się ani kropla krwi, co paradoksalnie stanowi czynnik wybijający z równowagi. Ofiary, owszem, krzyczą, głośno i donośnie, ale są tylko bezosobowym głosem zza muru, który przylega (dosłownie) do posiadłości niemieckich okupantów i nie przebija się przez codzienność Rudolfa i Hedwig Höss (Christian Friedel i Sandra Hüller).

Ze względu na silny związek historyczny nie dziwi, że polska publika mocno identyfikuje się z obrazem, wciąż wypełniając sale kinowe. Film oparty jest na subtelnościach i przy budowaniu kontrastu, niepokoju, dyskomfortu ogromną rolę pełni… sielski rodzimy krajobraz.

Wiem, że nawet w letni poranek, depcząc po zielonej trawie, każdemu z nas zdarzyło się zapłakać. Ale dzikie brzegi polskich rzek, lipa dająca cień, tryskające kolorem i szumiące trzmielami łąki – na samą myśl serce bije szybciej, bo przecież te właśnie obrazy są często tłem dla naszych pięknych wspomnień. A tu – dumne słoneczniki i dostojne dalie stają się nieproszonymi uczestnikami nierównej walki między oprawcą a więźniami.

Brzydki jest Rudolf i brzydka jest Hedwig (filmowi państwo Höss zbudowani są na rzeczywistych postaciach – on, komendant obozu nazistowskiego KL Auschwitz, ona – jego żona). I nie śmiem oceniać tu ich powierzchowności. Zwyczajnie z ich wnętrza wypełza ciemność. Jak inaczej ocenić kogoś, kto „rajem” nazywa mieszkanie przytulone do kominów, z których co wieczór gęsty dym wylatuje w stronę zamkniętych okien posiadłości? Stwierdzenia, rzucone niemal półgębkiem, odsłaniają widzom delikatnie ciężką kurtynę do serc rodziny Höss.

Jonathan Glazer zakłada, że widz jest człowiekiem inteligentnym i za to mu chwała. Ani razu komendant z Auschwitz nie rzuca „kochanie, idę do pracy, jak wiesz mordujemy tam Żydów”. Nikt wprost nie mówi nam, dlaczego szary mur z drutem kolczastym zasnuwa większą część kadru, kiedy podczas rodzinnej imprezy spacerujemy po ogródku. Nikt też przed seansem nie ostrzeże nas „wsłuchaj się w dźwięki tła, są ważne”. A można je przeoczyć. Można, naprawdę, czego doskonałym przykładem są główni bohaterowie. Nie dostaniemy konkretnej odpowiedzi na pytanie dlaczego w sercach tych ludzi tak głęboko zaszczepiona została nienawiść do obcych. Za to podejrzymy jak łatwo można sobie z nią poradzić i przejść do porządku dziennego.

Wychodzę z kina w ciszy, choć serce krzyczy. Nie mogę pogodzić się z tym, że niemieccy decydenci żyli w tak głębokim wyparciu i braku wyrzutów sumienia. „Strefę Interesów” dopisuję jeszcze za życia (przynajmniej kinowego) do listy pozycji obowiązkowych.

http://radiopoznan.fm/n/2HyZ6s
KOMENTARZE 0