NA ANTENIE: GOING HOME (2024)/MARK KNOPFLER,DAVID GILMOUR,BRIAN MA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Antydepresyjny Bryan Adams – recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 29.07.2022 g.13:01  Aktualizacja: 28.07.2022 g.13:53 Ryszard Gloger
Poznań
Stwierdzić, że Bryan Adams potrafi z dużą łatwością komponować przeboje, jest banałem. Kanadyjski artysta potwierdził talent twórcy piosenek już przed laty i wiele wskazuje na to, że ta zdolność nie opuszcza go ani na moment.
Bryan Adams „So Happy It Hurts” - Okładka płyty
Fot. Okładka płyty

Stwierdzić, że Bryan Adams potrafi z dużą łatwością komponować przeboje, jest banałem. Kanadyjski artysta potwierdził talent twórcy piosenek już przed laty i wiele wskazuje na to, że ta zdolność nie opuszcza go ani na moment.

Adams wszedł szturmem na światowe listy przebojów w 1991 roku z balladą rockową „Everything I Do I Do It For You”. Wkrótce rozkręcił się tak, że nie było tygodnia bez piosenki Adamsa na listach przebojów. Komponował bez opamiętania chwytliwe utwory, śpiewał sam lub w duecie z Tiną Turner, Melanie C., Barbrą Streisand, Celine Dion, z Rodem Stewartem i Luciano Pavarottim. Gwiazdy estrady wdzięczyły się do kanadyjskiego muzyka wiedząc, że kompozycje Bryana Adamsa gwarantowały sukces. Kto nie pamięta piosenek “Please Forgive Me”, “All For Love”, “Have You Ever Really Loved A Woman”. Jedną z piosenek Bryana Adamsa “Never Gonna Break My Faith” zaśpiewała wielka i bardzo wybredna królowa soulu Aretha Franklin.

Przez kilkanaście lat sprzedano 100 milionów płyt Bryana Adamsa, a magazyn Billboard podsumował aktywność jego piosenek na liście, co uplasowało Adamsa na 38 miejscu artystów wszech czasów. Każde pasmo sukcesów i dominacji, kiedyś się kończy. W globalnym wymiarze dotknęło to również Bryana Adamsa, który nieprzerwanie nagrywa dobre płyty, komponuje wcale nie gorsze piosenki niż w przeszłości. Młode pokolenie ma jednak swoje gwiazdy, a Kanadyjczyk po 60-tce już tak nie kręci. Jedna z wielkich platform muzycznych w pewnym momencie zaczęła bardzo krytycznie oceniać nowe płyty Kanadyjczyka, co tak bardzo zirytowało muzyka, że zażądał usunięcia całego jego dorobku płytowego z tej platformy. Tak czy inaczej, Bryan Adams znalazł się na pozycji zasłużonej gwiazdy w historii muzyki popularnej jak Paul McCartney, Bruce Springsteen, Elton John. Nawet gdyby nie nagrał żadnej nowej piosenki, jego koncerty na świecie ściągają pełną widownię. W takich Indiach Bryan Adams jest wykonawcą kultowym.

Nie bacząc na przeciwności, krytyczne recenzje i falę hejtu Kanadyjczyk działa na wysokich obrotach. Wyżywa się w muzyce i w fotografii, gdzie także odniósł duże sukcesy. Cztery lata temu wspólnie z przyjacielem Jimem Vallancem, Adams stworzył musical „Pretty Woman”. A teraz mamy następną, już 15-tą płytę w dyskografii artysty. Solowy album studyjny nosi tytuł „So Happy It Hurts” – „Tak szczęśliwy, że aż boli”. Wydaje się, że Adams ma gdzieś zło i chaos całego świata i na przekór wszystkiemu, postanowił głosić dobro, miłość, optymizm i potrzebę uśmiechu i zabawy. W kilku miejscach na płycie wprost śpiewa i radzi, żeby się uśmiechać, tańczyć, myśleć pozytywnie i unikać toksycznych związków.

Na płycie Bryan Adams skroił 12 zgrabnych piosenek, większość jest utrzymana w rock and rollowym klimacie. Jest energia, gitarowy pazur i mocne brzmienie. Piosenka „I’ve Been Looking For You” brzmi jak nagranie Everly Brothers z lat 50. Kolejne nagrania przypominają rock and rollowe produkcje grupy Status Quo, np. utwór „Kiss Ass”. Nagranie „Just Like Me, Just Like You” wywołuje asocjacje z piosenkami, które skomponował John Fogerty. Bryan Adams gra sam na większości instrumentów, wspomaga go czasem Matt Lunge, wytrawny muzyk i producent, odpowiedzialny za nagrania Celine Dion, Maroon 5 i przede wszystkim Shanii Twain.

Z punktu widzenia młodszego odbiorcy taka muzyka zbyt silnie osadzona jest w przeszłości z wszechobecną rockową gitarą elektryczną podbijającą szorstki wokal Adamsa. Artysta wykorzystuje klasyczne środki wyrazu, piosenki mają typową budowę zwrotek i refrenów, czasem w połowie przedzielone zgrabną solówka instrumentalną, oczywiście wykonana na gitarze. Rzeczywiście nie ma w tych piosenkach nic nowoczesnego, nic świeżego, natomiast Adams wykonuje kolejne kompozycje z lekkością jakby właśnie rodziły się w jego głowie. Na dodatek płyta ma wartkie tempo, żadnych przystanków na ckliwą balladę i łzawe westchnienia. Kanadyjczyk jest rzeczywiście naładowany pozytywną energią i nic nie jest w stanie wybić go z tego nastroju. I tak prawie do końca, do melodyjnej piosenki „Just About Gone”. Nawet w ostatnim utworze, gdy pojawia się podejrzenie, że Bryan Adams zaczyna się rozpływać nad urodą, zapachem i osobowością partnerki, robi to po męsku z przytupem. Z tej płyty bije afirmacja życia, a proste piosenki, mają większą siłę niż niejeden antydepresant.

http://radiopoznan.fm/n/kpleDI
KOMENTARZE 0