NA ANTENIE: KLUSKA (2022)/RANKO UKULELE (20.4.NA URODZINACH RA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Dawno temu w Kalifornii - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 31.03.2023 g.13:01  Aktualizacja: 31.03.2023 g.13:18 Ryszard Gloger
Poznań
W kręgu muzyki są także poszukiwacze skarbów. Można by napisać o tym książkę, która miałaby potencjał dobrego kryminału. Tym razem tylko o jednym nieprawdopodobnym znalezisku. Nikt nie miał pojęcia, że kilkadziesiąt minut nagrań na wagę złota, leży gdzieś od ponad czterdziestu lat. Dziesięć piosenek powstało w 1978 roku w domu Douga Clifforda, perkusisty zespołu Creedence Clearwater Revival. Był to czas, kiedy opadł już pył po rozwiązaniu zespołu, który przez kilka lat zawojował listy przebojów na całym świecie.
Doug Clifford „California Gold” - Okładka płyty
Fot. Okładka płyty

Doug Clifford po sukcesach z CCR, grywał w różnych kapelach i z racji dużego doświadczenia, był producentem płyt wielu wykonawców. Marzyło mu się jednak stworzenie własnej grupy. Kluczowym elementem takiej formacji musiał być wokalista. W tym celu Clifford zaprosił do współpracy Bobby’ego Whitlocka. Dzisiaj zapomniany muzyk był ponad pół wieku temu współtwórcą sukcesu legendarnej grupy Derek And The Dominos. Trochę lepiej zorientowani wiedzą, że kryje się za tym piękna historia Erica Claptona i przeboju „Layla”. Współautorem połowy piosenek i wokalistą w zespole Derek And The Dominos był właśnie Bobby Whitlock. Zatem Doug Clifford zaprosił w 1978 roku Whitlocka do swojego domu i w kilka dni muzycy napisali nowe piosenki. Potem powstały nagrania, zagrali 6 czy 7 koncertów i projekt muzyczny umarł śmiercią naturalną. W tym czasie królowała muzyka disco, dobre branie miał pop-rock. Nagrania Clifforda i Whitlocka oraz całej kompanii, nie zrobiły wrażenia na szefach wytwórni i trafiły do archiwum. Nikt nie był zainteresowany wydaniem płyty z taką muzyką.

Jesteśmy w szczególnym momencie, kiedy po czterdziestu latach dowiadujemy się o istnieniu nagrań i jest to także chwila próby. Czy płyta „California Gold” to staroć, który zainteresuje kilku świrniętych i mocno leciwych fanatyków Clifforda i Whitlocka? A może nawet bez tego obszernego opisu okoliczności powstania płyty, można tych piosenek posłuchać również teraz z prawdziwą przyjemnością? Skłaniam się do obrony takiej właśnie tezy, nie kryjąc satysfakcji, że klasa muzyków pozostaje niezmienna nawet po 45-ciu latach. Przede wszystkim Bobby Whitlock był świetnym, rasowym wokalistą, potrafiącym przekazać silne emocje. W jego surowym, chrapliwym głosie zawsze przebijał się dramatyzm, rozpacz i duchowa afirmacja. Bobby Whitlock nie ogranicza się do śpiewania, lecz gra na płycie na gitarach, fortepianie i organach Hammonda. Właściwie tym samym sprawia wrażenie sytuacji brzmieniowo podobnej, do sesji nagrań zespołu Derek And The Dominos. Na dodatek gitar już w pierwszym nagraniu „Good Times” jest znacznie więcej, za sprawą Mike’a O’Neilla oraz Davida Vegi.

Każda kolejna piosenka na płycie jest inna, w sensie stylistycznym, raz przeważa rytmika funky, czasem króluje uderzenie hard-rockowe, innym razem dominują bardziej bluesowe klimaty z Południa Stanów, z ogródka Tony’ego Joe White’a. W tym miejscu warto zaznaczyć, że w grze jest jeszcze jeden znakomity muzyk, basista Donald „Duck” Dunn, znany producent i muzyk kultowej grupy Booker T. & The M.G.’s.

Cała płyta ma charakter bardzo spontanicznie zagranej muzyki w studiu nagrań. Jest dużo szorstkich brzmień i instrumentalnych partii solowych bez dopieszczania szczegółów. Tym różni się ta płyta od wielu zrealizowanych pod koniec lat 70., na których obecna była już elektronika, nowa technologia, automat perkusyjny, które razem tworzą u współczesnego słuchacza wrażenie wkradającej się mocno sztuczności. Album „California Gold” nie ma tej wady i brzmi bardzo naturalnie, niemal surowo.

W ogólnym obrazie dźwiękowym muzyki, dominują tłuste tony organów Hammonda, gitary wdzierają się z drugiego planu. Nagranie „It Ain’t Like Mama Told Me” utrzymane jest w stylu piosenek Creedence Clearwater Revival, a głównym wokalem dzielą się Whitlock i Clifford. Przebojowy wydaje się utwór „On Hold Again”, natomiast bardziej kalifornijski wymiar ma nagranie „Purple Mountain”, kojarzące się z dokonaniami The Doors, Stevie’go Winwooda i grupy Santana, ale bez latynoskiej poświaty. Gdyby muzycy trochę bardziej się przyłożyli, można by wyciągnąć różne barwy i napięcia z kompozycji „It’s Always Darkest Before The Dawn”. Więcej lekkości rytmiczno-melodycznej, ma piosenka „I’m Happy Just Being Alive”, okraszona solówką gitary w stylu country-rocka.

Jak to dobrze, że 40 minut muzyki stworzonej przez Whitlocka i Clifforda ujrzało w ogóle światło dzienne. Szkoda, że projekt nie nabrał rumieńców i miał tak krótki, incydentalny wymiar.

http://radiopoznan.fm/n/PB3F0Y
KOMENTARZE 0