NA ANTENIE: GIRL IS MINE/MICHAEL JACKSON, PAUL McCARTNEY
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Timothy B. Schmit i jego balsam dla uszu - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 23.09.2022 g.13:01  Aktualizacja: 23.09.2022 g.12:22 Ryszard Gloger
Poznań
Nie wszyscy od razu kojarzą nazwisko Timothy B. Schmit. Amerykański muzyk – powiedzmy – rockowy, dzieli się z odbiorcami swoim wielkim talentem już ponad pół wieku. Co wcale nie przekłada się na powszechną znajomość jego twórczości i popularność Schmita.
Timothy B. Schmit „Day By Day” - Okładka płyty
Fot. Okładka płyty

Pewnie nawet sympatycy The Eagles zdziwią się, jeśli powiem, że najbardziej zapracowanym muzykiem tej paczki był i ciągle jest Timothy B. Schmit. Grał zawsze na basie, ale także na wszystkich możliwych instrumentach strunowych. Oczywiście cały czas komponował. Do repertuaru The Eagles dorzucił chociażby piękną balladę „I Can’t Tell You Why”. W super grupie The Eagles znalazł się po wcześniejszym romansie muzycznym z także kalifornijską grupą o nazwie Poco. O tej wyraźnie niedocenionej pod naszą szerokością geograficzną grupie, można powiedzieć krótko, że była potencjalnie wielką konkurencją dla The Eagles, lecz miała mniej szczęścia. Po prostu zabrakło przeboju światowego na poziomie „Hotel California” zespołu The Eagles.

Kto jednak dotrze do 9 albumów zespołu Poco z udziałem Timothy B. Schmita, może dojść do wniosku, że na tych płytach roi się od bardzo zgrabnych, chwytliwych piosenek. Sam Schmit jest autorem przeboju grupy Poco „Keep On Tryin’”. Czymś wyjątkowym był zawsze wysoki tenor Timothy B. Schmita i niemal intuicyjna zdolność tworzenia harmonii wokalnej. Głos Schmita dodany do każdego chórku, zawsze dawał charakterystyczną barwę, stąd brzmienie Poco i The Eagles ma wiele cech wspólnych. Jaką wartość ma śpiew Timothy B. Schmita przekonaliśmy się także na płytach dziesiątków popularnych artystów, poczynając od Lindy Ronstadt, Richarda Marxa i Steely Dan, a kończąc na grupie Toto. Nie na darmo dziesięć lat temu artyście przyznano honorowy doktorat słynnej Berklee School Of Music.

Chociaż muzyk ciągle koncertuje z grupą The Eagles, nagrał właśnie album solowy. Nigdy nie lekceważyłem takich płyt Timothy’ego B. Schmita, a zebrał ich przez lata pół tuzina. Zawsze były pełne spokojnych, melancholijnych i lirycznych piosenek o niepowtarzalnym klimacie. Niosły ciepło, jakąś zniewalającą łagodność, naturalność, biły z jego utworów optymizm i radość życia. Siódmy solowy album Schmita „Day By Day” jest uroczy. Komuś może wydać się lekko przesłodzony lub zbyt spokojny jak zwiewny lot pióra z okładki płyty.

Piosenki składają się z dźwięków i słów, w których nie ma nawet cienia złości lub agresji. Słuchacz ma wrażenie, że przez otwarte okno, słyszy muzykującego sąsiada, który okazuje się nie tylko bardzo utalentowanym, lecz również pogodnym, szczęśliwym człowiekiem. Czasem piosenka swoją prostotą melodyczną zdradza kompozytora, jako przedstawiciela starej szkoły.

Utwór „Something You Should Know” musiał skomponować, ktoś zasłuchujący się w młodości w piosenki zespołu The Beatles. Kołyszący rytm w nagraniu „I Come Alive” przywodzi wspomnienie utworów popowych delikatnie złamanych akcentami reggae. Kompozycja „Conflicted” w zasadniczej formie przypomina lekkie przeboje z końca lat 50., którą artysta ze skłonnością do tworzenia pastiszu, przyodział w bogate szaty z sekcją dętą i chórkami. Utwór „The Next Rainbow” to na „pół gwizdka” rockowy kawałek, z bardziej zdecydowanym rytmem sekcji bas – perkusja, akcentami dęciaków i mocniej rozkręconą gitarą elektryczną. O tym, że Schmit skrywa rock and rollowy zapał, dowodzi jedyna ostra piosenka z zestawie „Mr X”.

Płyta trwa ponad godzinę i zawiera 12 kompozycji Timothy B. Schmita, bardzo kolorowych, z wielką dbałością o szczegóły, zaaranżowanych na wiele instrumentów. Na pozór ogólne brzmienie muzyki wyróżnia świetną warstwę wokalną i sporo akustycznych i elektrycznych gitar. Jednak powoli wyłapiemy także skrzypce, organy, wibrafon, trąbkę, akordeon, klawesyn. A to wcale nie koniec. W nagraniach użyto także rzadko stosowanych instrumentów jak eufoniom, harmonium czy marxophone. To najlepszy dowód podejścia Schmita do muzyki z wizją sztukatora. Dopiero wtedy okazuje się, że praca w studiu zasługuje na miano super sesji nagrań.

Wokół basu lidera, zebrali się Benmont Techn, Gary Burton, Van Dyke Parks, Lindsey Buckingham, Jackson Browne, John Fogerty, Jim Keltner. Tych nazwisk rozpoznawalnych muzyków jest znacznie więcej. Płyty słucha się z uczuciem przyjemności, relaksu, a takie utwory jak „Simple Man”, „Question Of The Heart” i „Grinding Stone”, zapadają w pamięć na dłużej i popychają do następnego odtworzenia całego albumu.

http://radiopoznan.fm/n/M5JSx3
KOMENTARZE 0