NA ANTENIE: 00:00-01:00 KLASYKA I/
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Katalonia in spe

Publikacja: 11.10.2017 g.12:20  Aktualizacja: 11.10.2017 g.12:43
Poznań
Trzeba przyznać, że Carles Puigdemont wykazał się dużym sprytem i zmysłem politycznym, starając się wydobyć z sytuacji, jaką sam stworzył w Katalonii (i przez to w całej Hiszpanii). Czy jednak cała polityczna gra go już nie przerosła?
katalonia referendum - Fotolia
/ Fot. (Fotolia)

Deklaracja została podpisana - trzeba było zadowolić powszechną wolę narodu katalońskiego (a konkretnie tej głośniejszej i bardziej aktywnej części) - ale nie wchodzi w życie. Z punktu prawnego jest to sytuacja wręcz absurdalna.

Apeluje się o uznanie Republiki Katalonii, której zaistnienie zostało "odroczone", więc republika jest już teraz samodzielna i niezależna, jak inne państwa, lecz jednocześnie jej nie ma, nie zmaterializowała się. Stała się zatem republiką "in spe".

Szef rządu Katalonii utkwił między rozbudzonymi namiętnościami Katalończyków i nacjonalistycznym fermentem, bardziej stanowczą odpowiedzią rządu Hiszpanii, niż można się było tego spodziewać oraz faktem, że cały ruch niepodległościowy, pomimo jego hucznego i głośnego przejawiania się, jest tak naprawdę słaby.

Katalonia mogła uzyskać niepodległość tylko pod warunkiem, że zaraz po referendum i masowych protestach wola państwa hiszpańskiego zostałaby całkowicie sparaliżowana, państwo okazałoby się niezdolne do funkcjonowania, a instytucje - ważniejsze niż nacjonalistyczny flash mob - zaczęłyby w naturalny sposób przechodzić w ręce rządu katalońskiego (w tym najważniejsza - lokalna policja, którą teoretycznie kontroluje).

Znamienne są deklaracje, jakie padały ze strony zwolenników separatyzmu: o tym, że referendum automatycznie rodzi konsekwencje polityczne, a po deklaracji niepodległościowej parlament lokalny staje się konstytuantą nowej republiki, a pan Puigdemont automatycznie prezydentem niezależnej Katalonii.

Wola została wyrażona, lud się zebrał, ale do zaistnienia nie doszło. Kataloński rząd nagle znalazł się w sytuacji, w której może ogłaszać nowe decyzje, nie mające jednak mocy sprawczej. Nie poruszają instytucji państwa, którymi dalej kieruje Madryt. Stolica, pomimo zawieszenia skutków referendum, dalej może całe separatystyczne towarzystwo usunąć siłą, a autonomię Katalonii zawiesić (gdyż ta jest wyłącznie czymś "podarowanym" przez rząd centralny). Taką możliwość daje słynny artykuł 155 konstytucji, pozwalający zawiesić prawa regionu (w hiszpańskiej nomenklaturze: "Communidad").

Na szczęście dla Katalończyków Madryt postanowił również przedłożyć grę polityczną ponad administracyjne kroki. Z punktu widzenia prawno-konstytucyjnego cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Właściwie gdy tylko hiszpański Sąd Konstytucyjny ogłosił niezgodność z ładem prawnym królestwa poczynań lokalnych władz, parlament Katalonii i Generalitat de Catalunya powinny zostać zawieszone przez władze w Madrycie. Ten jednak czekał.

Wczorajszy akt ogłoszenia-nieogłoszenia niepodległości powinien również zaowocować podobnymi krokami. Puigdemont nie może już liczyć na to, że Hiszpania cofnie się przed użyciem siły, jeśli przeć będzie do przodu. Zresztą to właśnie jej użycie było świetnym pretekstem do wycofania się. Zrobienia kroku do tyłu w nadziei, że za chwilę będzie można wykonać skok do przodu. Nie bez znaczenia były również niemałe protesty unionistów w ostatnią niedzielę. Zebrały mniej osób, niż wiece separacjonistów, lecz było to jednak kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Pat trwa nadal.

Katalonia chce teraz rozmawiać, choć wie, że Madryt nie uzna deklaracji jako punktu wyjściowego do rozmów. Dlatego też musiała ona pozostać niewypełniona. Jeśli Katalończycy stwierdzą, że niepodległość regionu ma być faktem dokonanym, który rząd Rajoya ma przyjąć do wiadomości, a rozmowy mają wyłącznie dotyczyć warunków jej realizacji, to będzie to oznaczać ich szybkie zakończenie.

Madryt może wyłącznie rozmawiać o nowych zasadach wzajemnego współistnienia. Problem w tym, że jeśli Puigdemont zamiast twardego żądania secesji dopuści też drugą opcję w negocjacjach - Katalonia pozostaje, lecz autonomia ulega zwiększeniu (np. rząd lokalny przejmuje jeszcze więcej instytucji, kontrolę nad lotniskami, własne jednostki wojskowe) - to straci cały polityczny grunt pod nogami, którego zresztą i tak mu już niewiele pozostało. Koalicja w Barcelonie się rozpadnie a sam ruch polityczny, który wyniósł Puigdemonta do władzy Junts pel Si, to przecież nic innego, jak wielonurtowa koalicja.

Jeśli - jak interpretują to częściowo media - secesja ma być odtąd realizowana etapami, to właśnie takie umocnienie niezależności względem Madrytu mogłoby w przyszłości być przyczynkiem do uzyskania suwerenności. Czyli doszłoby do powtórzenia próby z referendum w sytuacji, gdy Katalonia będzie mocniejsza.

Czy Madryt zgodzi się na takie rozwiązania w sytuacji, gdy podpisana deklaracja niczym miecz Damoklesa wisi nad głową? Naturalnie Madryt będzie dalej żądać pełnego wycofania się z deklaracji jako warunku wstępnego.

http://radiopoznan.fm/n/6L3Gqa
KOMENTARZE 0