Sąd przesłuchał 7 osób. Przełomu w sprawie nie było.
Mężczyzna - nazwany "nocnym łowcą" znalazł się w kręgu podejrzanych, bo jako dostawca ryb wielokrotnie podwoził kobiety. W nocy, gdy zaginęła Ewa Tylman, był w okolicy miejsca, gdzie kamery monitoringu po raz ostatni zarejestrowały kobietę. Policjanci dotarli do "nocnego łowcy", kiedy Adam Z. siedział już w areszcie.
- Te ewentualności, dotyczące innego przebiegu wypadków niż ten, który jest przedmiotem aktu oskarżenia, były brane pod uwagę. Nad tymi wątkami pracowano od samego początku - zapewnia prokurator Magdalena Mazur-Prus.
Pełnomocnik rodziny Ewy Tylman mecenas Wojciech Wiza ocenia, że ani zeznania "nocnego łowcy" ani innych wezwanych osób nie doprowadziły do przełomu w sprawie.
- Proces sądowy ma swoją dynamikę. Raz dzieją się na nim rzeczy naprawdę ważne, a nie raz rzeczy drugo i trzeciorzędne. Środowe przesłuchania z pewnością nie należały do tych najistotniejszych, natomiast trudno powiedzieć, by nie miały żadnego znaczenia - mówi mecenas Wiza.
Sąd sąd przesłuchał między innymi dwie pracownice stacji benzynowej, które widziały oskarżonego w nocy, gdy zaginęła Ewa Tylman. Kobiety zeznały, że Adam Z. był bardzo zdenerwowany. Bez udziału publiczności sąd przesłuchał także radcę prawną Magdalenę S., która miała kontakt z Adamem Z. nim został aresztowany. Kolejna rozprawa w styczniu. Sąd będzie kontynuował przesłuchanie świadków.