NA ANTENIE: W środku dnia
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Fear - MARILLION

Publikacja: 04.12.2016 g.13:10  Aktualizacja: 05.12.2016 g.13:11
Poznań
Jestem fanem Marillion. Ale przede wszystkim klasycznego, wzbudzającego uczucie szacunku i przepełnionego charyzmą roztaczaną przez Derecka Dicka.
marillion fear - Marillion
/ Fot. Marillion

Cenie jednak również Marillion ze Stevem Hogarthem, a płyty „Season’s End”; „Brave” i „Marbles” uważam za jedne z najlepszych w katalogu obu wcieleń zespołu. Tylko, że mówiąc o Marillion po roku 1989 nie mogę z pełną szczerością powiedzieć, że wracam do albumów zespołu regularnie. W większym stopniu zdaję sobie sprawę z muzycznej wartości płyt nagranych z Hogarthem, niż namacalnie ją odczuwam. Zbyt wiele w katalogu Marillion pojawiło się chybionych pomysłów, nietrafionych poszukiwań czy stylistycznych wycieczek. Zespół na pewno się rozwijał, ale kierunek tego rozwoju nie zawsze pokrywał się z moimi osobistymi muzycznymi preferencjami (chociażby nieudany „Marillion.com” i monotonny „Radiation”).

Nie zrozumiem jednak ludzi, którzy od razu postanowili zespół skreślić gdy tylko Fish opuścił pokład. Jak zwykle duża w tym zasługa autorytetów muzycznych, których Polacy zdają się bardzo potrzebować i bezgranicznie im wierzą. Tym razem „zawinił” Tomasz Beksiński, który niemiłosiernie pastwił się nad drugim albumem Nowego Marillion „Hollidays in Eden”. Nie mi sądzić, czy słusznie. Osobiście cenię sobie jednak i tą płytę. Ważniejszym zagadnieniem pozostaje fakt, że spora część fanów zespołu nie starało się samemu zmierzyć z materią. Zawsze prościej jest uwierzyć komuś na słowo, chociaż najczęściej okazuje się to błędem. Dlatego pomimo, że najnowsza płyta zespołu „Fuck Everybody And Run”  obiecuje odrobinę więcej niż, moim zdaniem, jest w stanie dać, każdy powinien zapoznać się z nią osobiście. Bo Marillion nie ogląda się na mody i trendy dominujące na rynku. Jak zawsze robi to co kocha i w taki sposób, który im najbardziej odpowiada. Efektem jest muzyka niezwykle piękna i poruszająca a jednak niełatwa w odbiorze i kompletnie nie efektowna. Dosyć już jednak taniego efekciarstwa w art. rocku -  w tym królowały lata 90. 

U podstaw albumu leży niepokój i złość. Tak twierdzą muzycy i takie uczucia towarzyszyły Stevenowi Hogarthowi podczas pisania tekstów. Polityczne, ekologiczne i społeczne zmiany – bezwzględna „weltpolitik” sprowadzająca jednostki do roli trybika, świat magnatów finansowych i rozbieżności społecznych. Przeczucie nadciągającej zmiany. Wielkie Problemy i Ważne Zagadnienia – o tym  Marillion chciał tworzyć muzykę, przed tym ostrzega wszystkich, którzy poświęcą 68 minut na obcowanie z albumem.  Ja jednak w poszczególnych, rozbudowanych i wolno sączących się utworach dostrzegam przede wszystkim nostalgię. Być może za Anglią, którą muzycy pamiętają z przeszłości, a która teraz już właściwie nie istnieje.  Może wzdychają do beztroskiej młodości i prostszych czasów. Gdy miałem okazję zapytać o to Hogartha to z jednej strony zaprzeczył, jakoby u podstaw albumu leżało poczucie tęsknoty za minionym a z drugiej przyznał, że nie odnajduje się w obecnym świecie, a wraz z wiekiem coraz częściej wraca myślami do przeszłości. Czy więc mamy do czynienia z moralizatorskim odpryskiem przechodzonego kryzysu (późnego) wieku średniego? Nie. Zespół bowiem nie stara się przekonać do własnej wizji świata. Marillion co najwyżej ostrzega.

Robi to w przepięknej suicie „El Dorado” i w rozbudowanym, oskarżycielskim „New Kings”. Odnosi się do alienacji i samotności w „Leavers” – które, jak H stwierdził, może być wiązany z Brexitem, chociaż nie taki był jego zamiar. Przestrzega przed relatywizacją dobra i zła, przewagą jaką  tytułowy strach (wyrażony na okładce za pomocą akronimu) zdobywa nad miłością (jak mówił Hogarth: „Na świecie są tylko dwa motywy działania wpływające na ludzkie zachowanie: miłość i strach a wszystko co dobre bierze się z miłości”). Swoje artystyczne cele Marillion stara się jednak osiągać nienachalnie, swoje racje ubiera w senne akordy i prezentuje w sposób, który raczej skłania do zadumy niż czynnego oporu. 

Są na tej płycie fragmenty przepiękne, takie jak „F E A R”; „Living in Fear” czy całe „Leavers”. Są momenty, w których muzycy zagubili się w improwizowanych rozbudowanych formach (kilka fragmentów „El Dorado”). Są również utwory niezbyt udane, jak (moim zdaniem) „White Paprer”. Nie mogę jednak zespołowi odmówić konsekwencji i odwagi. Niewiele jest już bowiem osób, które poświęcą 68 minut swojego życia na spokojne zanurzenie się w tak  wymagającej i nieprzebojowej muzyce. Ci, którzy to jednak zrobią nie powinni się zawieść – „FEAR” być może nie dorównuje „Brave”; „Afraid of Sunlight” czy „Marbles” ale nadal stanowi niezwykle intrygujący zapis twórczości inteligentnych i szczerych muzyków. Nie jest to płyta łatwa, ale i nie miała taką być.

 Marillion wyzbyty uwarunkowań rządzących biznesowym aspektem funkcjonowania muzycznej sceny może robić co chce. I robi to z niesłabnącą elokwencją i urokiem. Albumu „FEAR” nie da się sprowadzić do kilku chwytliwych singli na bazie których wytwórnia zbije kapitał za preordery płyty.  I stanowi to jej największą zaletę, wyróżniającą Marillion na tle pseudo progresywnej konkurencji.  Chociaż po pierwszych trzech przesłuchaniach stwierdziłem, że najnowszy album zawodzi, po kolejnych kilkunastu godzinach z nim spędzonych muszę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością – Płyta „FEAR” jest piękna.

JAKUB KOZŁOWSKI

http://radiopoznan.fm/n/OOFAzo
KOMENTARZE 0