NA ANTENIE: PIERWSZA PLANETA OD SŁOŃCA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

PHILL CAMPBELL & THE BASTARD SONS „STAR IN THE AGE OF ABSURDITY” (2018)

Publikacja: 23.02.2018 g.11:35  Aktualizacja: 23.02.2018 g.13:29
Poznań
Tak to jest, jak człowiek da się ponieść emocjom po przesłuchaniu jednego singla.
PHILL CAMPBELL & THE BASTARD SONS „STAR IN THE AGE OF ABSURDITY” (2018) - PHILL CAMPBELL & THE BASTARD SONS „STAR IN THE AGE OF ABSURDITY” (2018)
/ Fot. (PHILL CAMPBELL & THE BASTARD SONS „STAR IN THE AGE OF ABSURDITY” (2018))

Zapomniałem, że Nuclear Blast wybrał do tej roli „Dark Days” właśnie ze względu na nieprzeciętny poziom kompozycji na tle pozostałych utworów. Łudziłem się, że reszta nie będzie przecież aż tak diametralnie odbiegać klasą.

Phill Campbell and The Bastard Sons… Ta płyta mnie zawiodła. Przykro mówić, bo Campbell naprawdę nie stracił nic ze swojej wiarygodności, umiejętności i charyzmy. Tyle, że pozostali muzycy już nie bardzo dorównują mu poziomem. Gdzie się podział brud i rock’n’rollowy przytup, z którego znany był wszem i wobec Motörhead? Nie ma. Ktoś wziął szmateczkę, namoczył w detergencie, wyżymał i cały brud starł jednym pociągnięciem ręki… Gitara nadal rzęży dokładnie tak, jak powinna rzęzić, ale wokal… O słodki Panie, co to jest za wokal… Neil Starr równie dobrze mógłby grać w jakimkolwiek pseudorockowym ugrzecznionym zespoliku, których powstaje każdego dnia na świecie co niemiara. Wokalista nie potrafi wykrzesać życia z przyzwoitych kompozycji zawartych na albumie, kładąc zupełnie wokalną linię melodyczną. Proponowane przez niego zaśpiewy i teksty są w dziewięćdziesięciu procentach po prostu nieciekawe.

Rozumiem, że założeniem stworzenia zespołu było wspólne muzykowanie ojca z synami i nie mam nic przeciwko temu, ale wokalistę dobrano niefortunnie. Gdyby wziąć jakiegoś rockmana, który niejedną butelczynę opróżnił przed koncertem, którego struny głosowe niosą wyraźne ślady dziesiątek wypalonych paczek Marlboro, wówczas byłoby czym się zachwycać. Brakuje mi na albumie szczerości. Po prostu nie sądzę, że dla muzyków (z pominięciem Campbella seniora) rock znaczy cokolwiek więcej niż po prostu dogodną „gębę”, formę, która jest „cool”. Tak sobie myślę, że przybierają ją na potrzeby występów, po których wracają do swoich pokojów, aby z poczuciem dobrze wykonanego zadania odpalić PS4 i napić się coli. Szkoda, bo singiel „Dark Days” zapowiadał naprawdę o wiele więcej. Za położenie tego albumu Neil Starr powinien zostać publicznie wybatożony. Dam tej płycie jeszcze kilka szans, z szacunku do Campbella, ale na razie ciemno to widzę…

JAKUB KOZŁOWSKI

http://radiopoznan.fm/n/bMnHNI
KOMENTARZE 0