Marek M. tłumaczył, że jego występ w poznańskim klubie jako drag queen Mariolkaa Rebell był odpowiedzią na słowa arcybiskupa o "tęczowej zarazie".
Swoim performancem nie chciałem nawoływać do żadnej obrazy uczuć religijnych ani do morderstwa. Występów drag queen nie powinno się odczytywać dosłownie. Podczas mojego występu nie było żadnego podcinania gardła gumowej lali. W jej tył wbiłem nożyczki, żeby zrobić dziurę i pokazać, że uchodzi powietrze.
Według prokuratury, oskarżony przy słowach odtwarzanej piosenki zespołu Bajm "Lola, zabiłam go" symulował podcięcie nożem gardła duchownemu, a dla spotęgowania efektu wykorzystał sztuczną krew. Oskarżony potwierdził, dziś, że miał przygotowaną sztuczną krew w kieszeni, ale rozlała się ona nie na dmuchanej lalce, tylko na jego piersi. Chciał pokazać, że słowa arcybiskupa zraniły jego serce jako osoby LGBT.
Obrońca Marka M. adwokat Ewelina Zawiślak mówi, że to był występ artystyczny, a zarzuty są polityczne.
Jeżeli byśmy chcieli skazywać wszystkich artystów, to zabrakłoby nam miejsca w więzieniach. Mój klient jest artystą, wykonał pewnego rodzaju performance. Nie sądzę, aby ktokolwiek mógł się czuć urażony. Równie dobrze moglibyśmy wszystkich fanów Witkacego i całe teatry skazywać za to, że były przedstawienia.
Sprawę najpierw prowadziła prokuratura w Poznaniu, później postępowanie zostało przekazane do Warszawy. Prokurator, która przyjechała dziś do poznańskiego sądu, nie chciała komentować sprawy ani przed, ani po złożeniu wyjaśnień przez oskarżonego.
Po występie Marek M. przeprosił w internecie za to, co się wydarzyło. Dziś mówił, że po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że jego performance mógł kogoś urazić, dlatego zamieścił oświadczenie z przeprosinami.
Pokrzywdzonym w sprawie jest arcybiskup Jędraszewski. Nie było go dziś w sądzie.
Nie, nie jest. Jest ciężko chorym na zboczenia seksualne i nienawiść do normalności osobnikiem, który nie dojrzał tylko zatrzymał się etapie, że świat jest zły i go nie rozumie.