NA ANTENIE: DZIEŃ DOBRY WIELKOPOLSKO
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Alternatywny rock dla każdego - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 02.05.2025 g.13:01  Aktualizacja: 02.05.2025 g.16:12 Ryszard Gloger
Poznań
Już sam fakt, że zespół pochodził z Lousiville w stanie Kentucky, był wystarczająco intrygujący. Gdy otwierałem w 1998 roku pierwszą płytę kapeli z tytułem „The Tennessee Fire”, podniecenie było jeszcze większe. Z powodu wtedy bardzo skromnych możliwości internetu, szukałem odpowiedzi na szereg pytań. Dlaczego skoro muzycy pochodzili z Kentucky, podsuwali słuchaczom muzykę z pieczątką Tennessee? Nic nie było jednoznaczne i łatwe do wytłumaczenia.
My Morning Jacket „Is” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Gdy większość znanych kapel rockowych podkręcała dynamikę brzmienia i świrowała z nagrywaniem dźwięku na niezliczonych ścieżkach dla uzyskania efektu „czadowej mocy”, My Morning Jacket posyłał muzykę by hulała w przestrzeni pogłosu. Nagrania robiły wrażenie robionych na „setkę” i wbrew ówczesnym standardom. Prezentowany styl był także niejednoznaczny, krzyżowały się drogi rocka alternatywnego, country-rocka, psychodelii, americany i southern rocka. Gdyby podejść do tego z aptekarską starannością, dałoby się wyłapać jeszcze kilka następnych wątków stylistycznych.

Dzisiaj My Morning Jacket to zespół z ponad 25-cioletnim stażem i całkiem pokaźną dyskografią. Takie płyty jak „It Still Moves” i „Z” nagrane dla wytwórni ATO Records, przytulili na stałe zwolennicy southern rocka. Zespół nieustannie ewoluował i działał na peryferiach niezależnie i daleko od mainstreamu. Jednak My Morning Jacket był przede wszystkim obszarem twórczości lidera, wokalisty, gitarzysty i głównego autora utworów Jima Jamesa. W tym także jego licznych eksperymentów. Album „Is” jest dziesiątą pozycją w dorobku zespołu i wyraźnie słychać przejawy specjalnego podejścia do tego wydawnictwa. Ważną rolę w powstaniu płyty odegrał producent Brendan O’Brien, fachowiec od klasycznej formuły rocka i heavy metalu. Wśród jego produkcji są płyty AC/DC, Boba Dylana, Soundgarden, Bruce’a Springsteena, Blackberry Smoke, ale także Korn i Incubus. Dlatego chyba O’Brian potrafił okiełznać zapędy zespołu, wprowadzić pewien ład stylistyczny, wpłynąć na formę nowych piosenek, a nawet uszlachetnić muzykę My Morning Jacket.

Wszystkie 10 nagrań na płycie zamykają się w 5 minutach każde. Pierwsza część płyty jest wręcz propozycją stworzoną na potrzeby medialnej eksploatacji. Dopiero potem zespół penetruje nisze muzyczne, do których lubi zaglądać. Ekscentryczność zespołu została umiejętnie ukryta. Płytę otwiera nagranie „Out In The Open” eksponujące wokalny kunszt Jamesa. Następny kawałek „Half A Lifetime” to już sprytne połączenie soulu z domieszką pychodelii. Rytmika utworu „Everyday Magic” i refren dają toksyczny efekt, a ballada „Time Waited” z wspaniałym śpiewem Jamesa i partią fortepianu, po prostu zniewala.

W nagraniach gitar jest znacznie mniej niż w przeszłości, za to gdy już wychodzą na plan pierwszy są znakomite. Rewelacyjny jest rockowy, motoryczny utwór „Squid Ink”. Rodzi się pokusa, żeby powtórzyć kilka razy jego odsłuch i dopiero później zachwycić się dwoma nagraniami na finał „Die For It” i „River Road”. W repertuarze płyty wyróżnia się akustyczna piosenka „Beginning With The Ending”. Można też docenić ogólne wygładzenie brzmienia i usunięcie szorstkości.

To bardzo interesująca płyta, 40 minut wysmakowanej, hipnotycznej i momentami dynamicznej muzyki kapeli z stanu Kentucky.

http://radiopoznan.fm/n/o8E0IU