NA ANTENIE: Czas na reportaż
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Na randce z Frankensteinem - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 16.06.2023 g.13:01  Aktualizacja: 16.06.2023 g.13:02 Ryszard Gloger
Poznań
Po tytule płyty „Dwie pierwsze strony Frankensteina” („First Two Pages Of Frankenstein”), można się spodziewać najgorszego. Może nas czekać jakieś inwazyjne straszenie w stylu death –metalu, czyli dużo jazgotu w sumie o niczym. Ale może się nam również trafić dawka muzyki tak smutnej i dołującej, że już nic nas nie uchroni przed kompletną depresją. Tymczasem jest też trzecie wyjście, by posłuchać czym prędzej płyty o tak intrygującym tytule. Warunki do podjęcia tego kroku nie mają znaczenia. Naprawdę nie jest ważne czy muzyka zabrzmi przy pełnym słońcu czy w pustym pokoju w kompletnej ciemności.
The National „First Two Pages Of Frankenstein” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Zespół The National przywołujący symbolikę Frankensteina, pochodzi z Nowego Jorku. Ciekawa kombinacja, dwóch par braci Dessner i Devendorf oraz magnetycznego wokalisty Matta Berningera. Na jednej z pierwszych płyt grupy zatytułowanej „Boxer”, mieszały się piosenki alternatywne, post-punkowe, do głosu dochodziły także tony folk-rocka i new romantic. Z każdą płytą w drugiej dekadzie działalności zespołu, zaczął się krystalizować styl muzyki The National, co pięknie eksponowały albumy „High Violet”, „Sleep Well Beast” i „I Am Easy To Find”. Muzycy zarezerwowali dla siebie pewną część skali ludzkich emocji i stanów psychofizycznych. To obszar od głębokiej refleksji poprzez melancholię aż po dotkliwy smutek.

Na nowej płycie wokalista Matt Berninger dziwi się, że jego partnerkę z piosenki wszystko wokół cieszy i nawet po płaczu w kilka sekund potrafi się otrząsnąć. W kolejnej piosence „This Isn’t Helping” wokalista zaczyna od słów: „Nie mogę uwierzyć, że to Ci uchodzi na sucho / We wszystkim widzisz piękno / Nawet kiedy spoglądasz w ściek / Widzisz tam diament”. Większość z 10 piosenek to proces skrupulatnej obserwacji, doszukiwanie się prawdy w drobiazgach, szukanie odpowiedzi czym są gesty, miny i myśli ukochanej osoby. Na szczęście Matt Berninger śpiewa zwykle beznamiętnie, bez cienia emocji, co jeszcze bardziej buduje nastrój i napięcie muzyki.

Zespół osiągnął mistrzostwo w konstruowaniu utworów z „miękkich” elementów, co pozwala podtrzymać jednorodny klimat płyty. Kiedyś ostre gitary i wyrazista sekcja rytmiczna, teraz przestały odgrywać istotną rolę. Wystarczy impresyjna linia fortepianu i baryton wokalisty, by poczuć pustą, rozległą przestrzeń, w której z ciszy wybudzają się muzycy i ich instrumenty. W nagraniu „New Order T-Shirt” wystarczą na początek dźwięki gitary akustycznej, by zamienić utwór w gęstą, pulsującą piosenkę. Tradycyjna forma z delikatną sekcją rytmiczną i ładnym refrenem pojawia się w piosence „Tropic Morning News”. Jakbyśmy słuchali złagodzonej i pozbawionej ostrości grupy U2. Gdzieś w oddali pobrzmiewają jednak gitary. Czyżby celowo zostały wycofane, żeby zbytnio nie drażniły?

Perkusista Bryan Davendorf jest przez większość utworów nieobecny. Pełne rozpasanie instrumentalne i emocjonalne, bije dopiero z nagrania „Grease In Your Hair”. Patrząc jednak na całość albumu i 11 nagrań, zadziwia minimalizm użytych środków. Melodie piosenek zwykle pozbawione szerokiej amplitudy snują się spokojnie jakby nie miały końca. Często to ledwie początek melodii powtarzany w kółko jak myśl, która zacięła się w głowie narratora.

Trudno uwierzyć, że album powstawał w tak wielu studiach nagrań, w Nowym Jorku, Londynie, Berlinie, Los Angeles, Bostonie. W nagraniach wykorzystano London Contemporary Orchestra i co jeszcze ciekawsze zaproszono do współpracy takich wykonawców jak Sufjan Stevens, Phoebe Bridgers oraz Taylor Swift. Głos tej ostatniej rozjaśnia odrobinę piosenkę „The Alcott”, lecz bez zamiaru podbijania list przebojów. To raczej egzemplifikacja wspólnego przeżywania stanu psychicznego letargu. Potem w ostatnich piosenkach szybko powraca główny nastrój muzyki, wyrażającej doskwierający smutek, samotność i wyobcowanie.

Zespół The National osiągnął na dziewiątej płycie w dyskografii wysoki poziom dojrzałości twórczej. Muzycy kontrolują swoją muzykę zarówno w sensie ogólnym jak i w doborze środków wyrazu. Nie znajdziemy na płycie pocieszenia i otuchy, raczej przekonanie, a nawet pewność, że do przystanku „Radość życia” czeka nas długa droga. Trzeba tylko pokonać to monstrum w nas samych.

http://radiopoznan.fm/n/tUgdbg
KOMENTARZE 0