NA ANTENIE: Serwis informacyjny
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

The Black Keys – mały wielki zespół - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 17.05.2024 g.13:01  Aktualizacja: 17.05.2024 g.10:34 Ryszard Gloger
Poznań
Formacja The Black Keys pobudza wyobraźnię melomanów od wielu lat. Jest w pewien sposób bardzo oryginalna, a muzyka którą prezentuje, trudna do zdefiniowania. Dlatego żadne środowisko nie zaanektowało muzyków The Black Keys na stałe i na wyłączność. Grupa pojawia się na festiwalach rockowych, bluesowych, jest także mile widziana na trochę monotonnych spędach wykonawców hip hopu.
The Black Keys „Ohio Players” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Gitara i perkusja jako wyposażenie instrumentalne zespołu w przypadku duetu Dan Auerbach i Patrick Carney, budziło od początku proste skojarzenie z grupą The White Stripes. Tymczasem z płyty na płytę zgrany duet gitarzysty i perkusisty, odkrywają wielorakie fascynacje, od tradycyjnego bluesa poczynając, na brutalnym rocku kończąc. Te wycieczki w rozmaite miejsca generowania muzyki, nie kończą się zgrabnymi stylizacjami, lecz zawsze własnym odkrywczym pomysłem. Na płycie „El Camino” najczęściej powracał szorstki schemat rocka, wzbogacony o elementy soulu. Nawiązania do dzikości muzyki Led Zeppelin, stykały się z retro soulem wytwórni Tamla Motown. Gitary brzmiały jak w latach świetności glam rocka i piosenek grupy T.Rex. A jednak w efekcie duet eksplodował na „El Camino” nowoczesną, mocno zakręconą muzykę w naturalnym, surowym ujęciu krwistego rocka XXI wieku. Nic dziwnego, że ten album wprowadził amerykański duet na główną scenę alternatywnego rocka. W nagraniach było więcej wypolerowanych dźwięków i produkcyjnych sztuczek, jednak jak zwykle pociągające były odwołania do rhythm and bluesa i soulu z lat 60. Ze staromodnie brzmiących organów, przetworzonych bębnów i psychodelicznej gitary, muzycy poskładali kawałki, w których wyczuwalny był energiczny puls, dokuczliwa melodyka i słowa o zawiłościach miłości. Ustąpił również soulowy manieryzm z poprzednich krążków.

Kiedy większość odbiorców sądziła, że The Black Keys podnieśli kotwicę i pożeglowali w kierunku alternatywnego rocka, muzycy obrali zgoła inny kurs. Kapela obchodziła 20 lat działalności i nagrała 10. album w dyskografii z tytułem „Delta Kream”. Dan Auerbach i jego partner w grupie Patrick Carey, wrócili do źródeł bluesa. Zaprosili na sesję nagrań gitarzystę z Delty Kenny’ego Browna. Za płytę „Delta Kream” grupa otrzymała nominację do nagrody Grammy w kategorii „Najlepszy album bluesa współczesnego”. Duet podszedł do wyjściowego materiału z respektem, zachowując 12-to taktowy schemat bluesa, dbając o ascetyczną harmonię oraz motorykę rytmiczną. Repertuar albumu „Delta Kream” był kolekcją utworów głównie stworzonych przez Juniora Kimborough i R.L.Burnside’a oraz działających jeszcze wcześniej bluesmanów Freda McDowella, Big Joe Williamsa i Johna Lee Hookera. Dan Auerbach i Patrick Carney poszerzyli skład muzyków, zapraszając m.in. Kenny’ego Browna i Erica Deatona, kiedyś blisko związanych z Burnside’m i Kimborough. Wyjątkowa aktywność gitar w dużym stopniu zdecydowała o charakterze brzmienia muzyki na płycie. Żywe improwizowanie w studiu uwypukliło transowy, a czasem wręcz psychodeliczny klimat całej sesji. Płyta pieczętowała stałe zafascynowanie The Black Keys bluesem i z perspektywy mijającego czasu, można uznać, że to elektryczne echo stylu Country Hill.

Muzyka The Black Keys pociągała swoją brzydotą i luzactwem również na płycie „Dropout Boogie”. Duet pojawiał się na dużych festiwalach, płyty zaczęły coraz lepiej się sprzedawać. Od kilkunastu lat Dan Auerbach i Patrick Carney mają własne studio w Nashville i jak się okazuje ani na krok nie zbaczają z obranej drogi artystycznej. Muzyka grupy sprawia wrażenie tworzonej niemal z biegu, bez prób i zarysowanej strategii. Jednak zabieg produkcyjny polega na świadomym upraszczaniu faktury, przy jednoczesnym przerysowaniu makijażu brzmienia. Własny brand muzyczno-brzmieniowy wykreowany przez Dana Auerbacha jako producenta, uwypukliła kompilacja nagrań zatytułowana „Tell Everybody”, zawierająca produkcje, które powstały w studiu Easy Eye Sound w Memphis. Są na tym wydawnictwie artyści, których sztukę należy nazwać zabytkami bluesa. Świadczą o tym pomnikowe nazwiska Robert Finley, Gabe Carter, Leo Bud Welch i inni.

Nowy rozdział w historii The Black Keys nazywa się „Ohio Players” i jest to 12-ta płyta w dyskografii. Nie przynosi ona żadnych śmiałych zwrotów muzycznych, lecz dowodzi o witalności muzyków, świeżości pomysłów i jest wyrazem wyjątkowej konsekwencji artystycznej. Tytuł krążka może kojarzyć się dwojako, raz jako przypomnienie miasta Akron w stanie Ohio, z którego wywodzą się muzycy. Można tytuł odczytać inaczej, jako przywołanie nazwy słynnej funkowej grupy z początku lat 70-tych. Na okładkach winyli Ohio Players przyciągały oko nagie modelki, The Black Keys ograniczyli się do seksownej pozy kobiety na kręgielni.

Istotną rolę w nagraniu płyty odegrał Beck, osobowość muzyczna znana od blisko 30 lat z mieszania gatunków. Z 14 utworów na płycie „Ohio Players”, współautorem połowy z nich jest właśnie Beck. Zdziwienie budzą kolejni zaproszeni goście: gitarzysta Noel Gallagher, wokalista soulowy William Bell, raperzy Dan The Automator Nakamura, Lil Noid i Juicy J. Na sesję wkręcili się też Alice Cooper i czarodziej synth popu Greg Kurstin. Może dlatego że zebrało się tak dziwne, kolorowe towarzystwo, na tej płycie dzieje się tak wiele fantastycznych rzeczy. To rzeczywiście efekt szczególnej kolaboracji o tak dużym wymiarze.

Utwory mienią się różnymi barwami, kompozycje są zwarte i skończyły się psychodeliczne wycieczki obecne na wcześniejszych wydawnictwach The Black Keys. Okazuje się, że można połączyć głęboko osadzone rytmy boogie z rozkołysaniem hip hopu. To jedna z płyt, które należy odtworzyć kilkakrotnie, żeby poczuć puls muzyki, świeżość kompozycji, a w końcu zauważyć komercyjny potencjał takich piosenek jak „Don’t Let Me Go”, „Beautiful People (Stay High)”, „On The Game”.

http://radiopoznan.fm/n/DeshsS
KOMENTARZE 0