Były też wspaniałe płyty Morrisona z zespołem The Chieftains, niecodzienne duety –chociażby - z B.B.Kingiem. Jak śpiewała Maryla Rodowicz: ale to już było i nie wróci więcej. Nie sądzę jednak, żeby dzisiejszy fan muzyki był zainteresowany zawartością wymienionych płyt. Van Morrison podejrzewany przez najzagorzalszych fanów o genialne zdolności, już nie roztacza dawnego czaru.
W ostatnich latach nagrywa dużo płyt, złośliwie można powiedzieć, że trochę taśmowo. Wspomnę mocno jazzowy „You’re Driving Me Crazy”, nagrany wspólnie z nieżyjącym organistą Joey De Francesco. W 2018 artysta zrobił zwrot w stronę bluesa i soulu na płycie „The Prophet Speaks”. Potem Van Morrison się pochwalił albumem „Three Chords And The Truth”. W 2021 roku artysta wydał dwupłytowy album „Latest Record Project Volume 1”, zaproponował płytę „What’s It Gonna Take”, odpalił dwupłytowy album „Moving On Skiffle” i studyjny „Accentuate The Positive”, który zebrał wiele pochwał. Dużo się działo.
Płyta „New Arrangements And Duets” już w tytule przekazuje informacje, że mamy do czynienia z przetworzeniem, przerobieniem czegoś co powstało w przeszłości. Z jednej strony to dobrze, bo duża część kompozycji Vana Morrisona z ostatnich lat nie zasługiwała na rolę muzycznych diamentów.
Album „New Arrangements And Duets” jest 46. pozycją w dyskografii artysty. Nagrania pochodzą z różnych lat, mniej więcej z ostatniej dekady. Wiele z nich nie zmieściło się na poprzednich wydawnictwach, inne domagały się nowej oprawy instrumentalnej. Wynikało to głównie z faktu, że wokalista koncertował bardzo często z big bandem i dodatkowo coraz częściej grał na saksofonie altowym. Nagrania z omawianej płyty mają właśnie taki orkiestrowy rozmach, dęciaki odgrywają ważną rolę we wszystkich 15 utworach. Jest jeszcze drugi wyróżnik wynikający z tytułu wydawnictwa. Chodzi o duety. Jest ich kilka i może w przypadku Vana Morrisona nie zaskakują, bo stać go było zawsze na kroki niezwykłe.
Na płycie Van Morrison śpiewa z wybitnym wokalistą jazzowym Kurtem Ellingiem, są także Joss Stone, Curtis Stigers i Willie Nelson. Mimo tak ekscytujących zestawień nie powstały w tym towarzystwie nagrania wybitne. To chyba kwestia samych kompozycji Vana Morrisona – dobrych, lecz już nie z kategorii fascynujących.
Wszyscy goście stają na wysokości zadania, lecz nie sięgają wyżyn swoich możliwości interpretacyjnych. Jednak co najbardziej słychać na płycie, to jazzowy feeling, zabawa big bandu złożonego z wielu muzyków skorych do improwizacji. Miłośnicy jazzu mogą czerpać dużą przyjemność słuchając swingowych aranżacji i swobody z jaką śpiewają wokaliści. Trzeba jednak wyczuwać ten rytm i luz.