NA ANTENIE: Witajcie w mojej bajce
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Zespół Greta Van Fleet w trzecim akcie - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 25.08.2023 g.13:01  Aktualizacja: 25.08.2023 g.13:19 Ryszard Gloger
Poznań
Trudno byłoby opisać to co się działo pod koniec 2018 roku. W show biznesie zawrzało. Obudzili się i stanęli na baczność, wszyscy weterani rocka, mający za sobą setki przesłuchań całej dyskografii zespołu Led Zeppelin tam i z powrotem. Znali przecież każdy utwór angielskich klasyków mocnego rocka.
Greta Van Fleet „Starcatcher” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Mało tego, potrafili z pamięci zaśpiewać teksty piosenek Roberta Planta, wiedzieli kiedy w nagraniu wchodzi na solo gitarzysta Jimmy Page, a w którym momencie John Bonham robi spektakularne przejście na bębnach. Jesienią 2018 roku wszyscy usłyszeli to samo i nie był to reaktywowany zespół Led Zeppelin.

Na szczyt listy magazynu Billboard trafił utwór „Highway Tune” nagrany przez nikomu nieznaną kapelę Greta Van Fleet. Głos wokalisty przypominał do złudzenia śpiew Roberta Planta. Pierwsza pełnowymiarowa płyta grupy Greta Van Fleet nosiła tytuł „Anthem of the Peaceful Army” i jeszcze bardziej rozgrzała media muzyczne. Dziennikarze dobijali się do Roberta Planta i Jimmy’ego Page’a, żeby wydobyć od muzyków Led Zeppelin, co oni sądzą o nowej kapeli, czy uważają młodych kolegów z Ameryki za zwykłych imitatorów.

Debiutancka płyta grupy Greta Van Fleet narozrabiała na wielu rynkach fonograficznych. W USA album rozszedł się w pierwszym tygodniu w nakładzie 80 tysięcy egzemplarzy. W Polsce również zapracował na Platynę. W 2019 roku Amerykanie zagrali u nas na festiwalu Open’er. Kwartet powstał w miasteczku Frankenmuth w stanie Michigan w 2012 roku i założyli go trzej bracia Joshua Kiszka, Samuel Kiszka i Jacob Kiszka. Na perkusji gra Danny Wagner.

W środku lata 2023 roku, Greta Van Fleet przedstawił swój trzeci album „Starcatcher”. O dziele z takim numerkiem zwykle mówi się, że to „płyta prawdy”. Można to rozumieć jako dowód prawdziwego potencjału wykonawcy, także stopień krystalizacji stylu i brzmienia. Zwykle w takim momencie można stwierdzić, czy artysta ma nowe pomysły czy jedynie proponuje kopię poprzednich dokonań. Po nagraniu trzech płyt uczestnicy sesji nabywają także doświadczenia, czują się pewniej w studiu i potrafią lepiej kontrolować końcowy efekt dźwiękowy.

Właśnie w takim miejscu znalazł się kwartet z Michigan z płytą „Starcatcher”. Producentem krążka jest doświadczony fachowiec Dave Cobb, który w przeszłości wyprodukował albumy takich rockowych potęg jak Sammy Hagar i Slash. Jak słychać na płycie, Cobb poszedł w naturalność, pozwolił muzykom poczuć się swobodnie, żeby mogli grać bez jakichkolwiek ograniczeń.

Rzeczywiście po pierwszym utworze „Fate Of The Faithful” można mieć wrażenie, że kwartet wszedł do studia, odkręcił wzmacniacze na pełen gaz i ruszył z 10-cioma utworami bez zatrzymywania się na dopieszczenie szczegółów. Dlatego brzmienie muzyki jest szorstkie, zupełnie nie wypolerowane i nie poddane kompresji dynamicznej. Wystarczy posłuchać dzikiego utworu „Runaway Blues”, w którym jazgot gitar i wrzask wokalisty dają w efekcie siłę tornada. Lider zespołu Joshua Kiszka twierdzi, że zespół chciał wrócić do swoich korzeni, do dusznej atmosfery małych klubów, w których dawał czadu 10 lat temu. Trudno się z tym nie zgodzić, chociaż czy takie brudne, ostre, spontaniczne granie wystarczy, żeby wypełnić płytę ciekawą muzyką?

To fakt, największy kłopot jest na płycie „Starcatcher” z jakością kompozycji. Byłoby lepiej, gdyby niektóre miały klarowną budowę i zwartość. Świetnym kawałkiem jest na pewno „Sacred The Thread”, z fragmentami bardzo udanych wątków melodycznych. Robi wrażenie zmysłowy, psychodelicznie falujący „Frozen Light” oraz z pozoru akustyczny ”The Archer”. Rozwija się powoli i przybiera kształt przyciężkawego bluesa z wrzaskliwym śpiewem Joshuy. Wtedy wraca klimat muzyki Led Zeppelin. Tylko nieco spokojniejszy, balladowy kawałek „Meeting The Master”, po delikatnej części z akompaniamentem gitar akustycznych, przeradza się w długie, rasowe solo gitary elektrycznej.

Do brzmienia tej płyty trzeba się przyzwyczaić, polubić te drażniące, zniekształcone dźwięki ostrych gitar i rozedrgany śpiew na dużym pogłosie. Dopiero po kilku odtworzeniach słychać jak bardzo zespół dojrzał, że sięga po nowe środki inwencji i tworzy prawdziwy smak rocka, bez makijażu i sztucznego zadęcia.

http://radiopoznan.fm/n/BPHl6h
KOMENTARZE 0