NA ANTENIE: Sam na Sam z Wojciechem Lechowskim
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Austria mocno skręca w prawo

Publikacja: 14.10.2017 g.14:17  Aktualizacja: 14.10.2017 g.14:17
Poznań
Elity europejskie bardzo dbają o to, aby Europejczycy się nie nudzili.
sebastian kurz - Die neue Volksparte
/ Fot. (Die neue Volksparte)

Wybory w Holandii, Francji czy niedawne wybory prezydenckie w Austrii do mało interesujących nie należały. Emocje trochę opadły przy elekcji w Niemczech, ale jutrzejsze do austriackiego parlamentu powinny przyciągnąć sporą widownię.

Przez cały poprzedni i obecny rok media w Europie oraz po drugiej stronie Atlantyku starały się odpowiedzieć na pytanie, co się dzieje? Mając już odpowiednią perspektywę można przyznać, że wyborcy w krajach zachodnich stali się mniej przewidywalni, niż było to dawniej (czyli mniej więcej od lat 90.).

Kluczowym słowem, czy raczej wytrychem, jest tu "zmiana". Oczywiście, jak to bywa z nadużywanymi pojęciami, przestało ono znaczyć już cokolwiek. Jak bowiem w jednym worku pomieścić wybór liberalnych i młodych polityków jak Justina Trudeau i Emmanuela Macrona ze zwycięstwem Donalda Trumpa?

Gdy w przypadku tego ostatniego z ust nie schodzi słowo populizm, to jakoś niechętnie stosuje się je w dwu pierwszych przypadkach. Choć może też powinno?

Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że nowym kanclerzem Austrii zostanie Heinz-Christian Strache - szef Austriackiej Partii Wolności, która wtedy dominowała w sondażach. Jednak przez ten czas zaszło dużo w tamtejszej polityce. W najbliższą niedzielę Austriacy oddadzą więc władzę nad ich republiką - na co wskazują wszystkie sondaże - nie radykalnej prawicy, lecz Sebastianowi Kurzowi i jego Austriackiej Partii Ludowej (33% głosów). 

Lider partii ma 31 lat, a od 5 jest ministrem spraw zagranicznych. Szefem chadeków został w maju tego roku; zrezygnowane szefostwo partii (wtedy poważnie przegrywającej z innymi), oddało mu całkowicie ster na APL, czyniąc go wewnętrznym doktoratem, dowolnie ustalającym program i listy wyborcze. Do wyborów startuje ona zresztą jako szersza koalicja - Lista Sebastiana Kurza.

Do teraz jest on członkiem rządu Christina Kerna, szefa austriackich Socjaldemokratów (23% w sondażach) i kandydata lewicy, będącego praktycznie bez szans na urząd kanclerski. Niemal na pewno zresztą cały przyszły parlament przesunie się mocno w prawo - według sondaży około 60% Austriaków ma zamiar oddać głosy na którąś z prawicowych partii. Lewica jest mocno w tyle. 

To, co można dostrzec gołym okiem w przypadku mediów starających się opisać i zinterpretować to, co wydarzyć ma się w niedzielę w Austrii, to beznadziejność stosowanych narracyjnych chwytów. Jedno z lewicowych mediów określiło nawet zbliżający się weekend jako ostatni bez faszyzmu.

Kurz jest młody, a młodzi chcą zmian. Są odważni i bezkompromisowi. Jest to zresztą jego język, którego używa podczas kampanii, promując liberalizację gospodarki i umocnienie bezpieczeństwa narodowego. Jednak według tego samego schematu młodzi mają być również otwarci na świat, kosmopolityczni, itp. A tu austriacka młodość przejawiła się w postaci konserwatywnej, krytycznej względem imigrantów i nie integrujących się z resztą społeczeństwa muzułmanów.

Charakterystycznym zjawiskiem ostatnich lat w Europie było pojawianie się na scenie politycznej nowych sił politycznych lub też zdobywanie władzy (czy udział w niej) przez siły dotychczas marginalizowane - Partia Postępowa w Norwegii, Syriza w Grecji, świetny wynik włoskiego Ruchu Pięciu Gwiazd, oczywiście także Alternatywa dla Niemiec czy En Marche! We Francji. W Austrii znowu jest inaczej, bo Kurz nie przewodzi młodej partii, tylko raczej leciwej. APL powstała bowiem tuż po II wojnie światowej, ale korzenie ma jeszcze dawniejsze.   

Próbuje się też widzieć Kurza jako głos oburzonych trzydziestolatków, milenarystów, lub uczynić go austriackim Trumpem. W ostatecznym rozrachunku pozostaje więc mówić, że Austriacy zamierzają wybrać na urząd kanclerski młodego populistę, a w kraju doszło do - mało zrozumiałego - wybuchu, ksenofobii (zdanie ONZ), islamofobii itp.

Kurz, jak sam się przedstawia, to wychowanek dzielnic robotniczych, nie przestrzegający konwenansów salonowych (walka noszących krawaty z tymi, którzy tego nie robią), sprawny, może też bezwzględny w wewnętrznych rozgrywkach. Jest bardzo skupiony na sposobie, w jaki prezentują go w mediach. Rola PR-owców jest niemniej ważna, niż innych współpracowników. Sprawia wrażenie wyluzowanego, lecz stanowczego i zwycięskiego. Według Der Spiegel nierzadko sam osobiście interweniował, jeżeli źle portretowano go w mediach.

Karierę zaczął w dość agresywnym stylu, około 2008 roku, od chadeckiej młodzieżówki. Zawsze oceniano go jako pewnego siebie i odważnego w pomysłach, choć uznawanych często jako kontrowersyjnych, na granicy dobrego smaku i dopuszczalności w statecznej Austrii. Austriacy to przecież wymyślony przez Leszka Kołakowskiego naród konserwatywno-liberalnych socjaldemokratów. Do rządu wszedł już w 2011 roku. Zajmował się wtedy sprawami imigrantów i od razu wykazał się konserwatywnym i nacjonalistycznym podejściem, stawiając większe wymagania imigrantom niż autochtonom (odwrotnie niż politycy lewicy, którzy lubują się w ganieniu współobywateli jako nie dość otwartych na inność).

Już wtedy skupiał się na sprawach bezpieczeństwa i podkreślał konieczność kontroli nad przybywającymi do Austrii. Dwojakie postrzeganie imigrantów - albo jako potencjalnego zagrożenie, albo jako zagadnienie wyłącznie z zakresu integracji społecznej - to jeden z najpoważniejszych dziś na Zachodzie tematów, dzielących różne stanowiska polityczne. To, co mogło być więc końcem kariery wyrażającego się w tym temacie dość niepoprawnie politycznie Kurza, na fali zmiany nastrojów w samym społeczeństwie wyniosło go do góry. Ludowcy mogli docenić też to, że odbierał on głosy skrajnej prawicy.

Kurz pozostaje jednak mniej radykalny, niż narodowcy z Austriackiej Partii Wolności/ Gotowy był na ułatwianie muzułmanom integracji przez bardziej przychylne im rozwiązania (np. w armii), lecz w zamian żądał całkowitej lojalności w ich postawie względem państwa. Chce również kontroli nauczania w meczetach, które w Austrii za sprawą niedawno przyjętych rozwiązań nie mogą być finansowane z zewnątrz. 

Są dwie, zasadniczo różne, opowieści o tym, co się wydarzyło (a częściowo dalej dzieje) w sprawie masowej imigracji do Europy. Liberalna strona widzi uchodźców jako uciekających ze swoich domów ludzi, którym przede wszystkim trzeba pomóc, wesprzeć i przyjąć; prawicowa natomiast jako niezidentyfikowane, niekontrolowane, obce cywilizacyjnie, kulturowo i społecznie masy, których zintegrowanie będzie albo bardzo kosztowne, albo wręcz niemożliwe. Jak często bywa w takich sporach dyskusja szybko oderwała się od swojego przedmiotu, a najistotniejsze stało się to, kto zdolny będzie zinterpretować wydarzenia i narzucić swoje ich rozumienie ogółowi.

Trendy w Niemczech i w Austrii pokazują, że społeczeństwa tych państw mniej zawierzają tej pierwszej opowieści, Kurz jest głosem tych, którzy bardziej się niepokoją tym, co się dzieje. Znamienne jest tu starcie ze starym kanclerzem Kernem, który na zapewnienia Kurza o zamknięciu szlaku przerzutu imigrantów, odpowiedział, że to absurd. Lewica austriacka mówi więc, że na napływ imigrantów nic nie da się poradzić, trzeba wyłącznie skupić się na ich integrowaniu.

Dla konserwatystów liberalna strona, spętana przez poprawność polityczną, nie dostrzega - lub nawet nie chce - zagrożenia. Może nawet wpuszczanie imigrantów na masową skalę to jakaś forma ukrytej gry. Dla liberałów z kolei to ich przeciwnicy ulegli własnym uprzedzeniom i kierują nimi liczne, wzajemnie powiązane i rezonujące nawzajem fobie. Dla konserwatysty obecna demokracja stała się systemem dystrybucji przywilejów. Różne grupy mniejszościowe (społeczne, seksualne, etniczne, pochodzeniowe) obdarzane są dodatkowymi prawami, wzmacniającymi ich polityczną siłę, a całe społeczeństwo jest im podporządkowywane. Strona liberalna mówi o konieczności zaprowadzenia równości, a zmiany, które zachodzą, to nie uprzywilejowanie, tylko zaprowadzanie równych praw, które wcześniej ignorowano. Odbiór świata jest radykalnie inny.

Partia Kurza wygra wybory, lecz prawie na pewno będzie potrzebowała koalicjanta. Nie wyklucza on żadnego scenariusza. Może kontynuować sojusz z Socjaldemokratami, albo też wpuścić do rządu narodowców. Austriacka Partia Wolności współtworzyła rząd w latach 2000-2007.

To, co może utrudniać odtworzenie wielkiej koalicji chadecko-socjaldemokratycznej, to fakt, że współpraca obu partii przez ostatnie miesiące była bardzo napięta. Obecne wybory są przyspieszonymi - normalnie powinny bowiem wypaść w 2018 roku. Koalicja chadeków i socjaldemokratów na początku roku rozpadła się, gdy lewica zaczęła przeć do realizacji swojego programu wbrew konserwatystom (w tym małżeństw jednopłciowych - APL jest im przeciwna). 

Koalicja APL i APW przyniesie natomiast więcej problemów i będzie trudniejsza. Zadecydują o tym jednak politycy lewicy, niczym w Niemczech. Socjaldemokratom może się już zwyczajnie nie opłacać przy obecnych nastrojach społecznych wchodzić do rządu. Lepiej okopać się na lewej flance i liczyć, że konserwatywno-nacjonalistyczne rządy spowodują takie napięcie społeczne, że Austriacy drugi raz skierują swój wzrok w kierunku - obiecującej pojednanie społeczne niczym we Francji - lewicy.

http://radiopoznan.fm/n/UHg3i2
KOMENTARZE 0