NA ANTENIE: SAIL/AWOLNATION
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Białoruś po Łukaszence

Publikacja: 17.09.2017 g.17:00  Aktualizacja: 17.09.2017 g.17:12
Poznań
To państwo jak żaden inny kraj w Europie odczuwa ciężar rosyjskiego sąsiedztwa.
Flaga Białorusi - Archiwum
/ Fot. (Archiwum)

Patrząc na historię tego kraju, na słabość tożsamości narodowej, w przeszłości jak i dziś, na to, że Białoruś była tak pomyślany w swoim geograficznym kształcie, aby właśnie powstanie narodu białoruskiego utrudniać, a nie ułatwiać, to fakt, że dziś istnieje ona jako suwerenne państwo, musi jednak zadziwiać.

W latach 90. Łukaszenka, możliwe że całkiem na poważnie, dążył do zjednoczenia Białorusi i Rosji, gdzie pierwsza miała być jego wotum umożliwiającym mu uzyskanie najwyższego kremlowskiego urzędu. I dopiero gdy perspektywa ta stała się nierealna, to były kierownik kołchozu musiał zadowolić się Mińskiem. Prawdopodobnie tylko tej determinacji Łukaszenki, do posiadania własnego kraju, Białoruś zawdzięcza to, ze istnieje.

Dzisiejszą mentalność Białorusinów, na pewno tego starszego pokolenia, ukształtował okres sowiecki, a nie żadne zakorzenione tradycje narodowe; młodsze żyje już w postsowieckiej rzeczywistości, która jednak taką stawała się wolniej, niż gdzie indziej. 

Zresztą, kiedy używa się terminu Białorusin można rozumieć go na trzy różne sposoby: jako człowieka świadomego przynależności do narodu białoruskiego; jako członka białoruskiego etnosu, o świadomości lokalnej; lub obywatela Białorusi, etnicznie Białorusina bądź Rosjanina. Więc najłatwiej można mówić o istnieniu urzędowego narodu białoruskiego, który będzie istnieć tak długo, jak istnieje samo państwo i tak długo tylko, jak ono jest.

Badania opinii publiczne przeprowadzane przez lata, ujawniają małe przywiązanie na Białorusi do niezależności narodowej, choć i tutaj można dostrzec pozytywne trendy. Same władze niekiedy, choć bardziej z przyczyn taktycznych, powołują się na białoruskość i jej tradycje, i definiują swoją rolę jako ich strażnika.

Pochłonięcie dziś Białorusi przez Rosję musi wydawać się zadaniem trudniejszym, niż jeszcze dwie dekady temu. Dlatego Rosja, o ile realnie będzie chciała ten proces przeprowadzić, musi rozpisać go na lata. Jednym z takich kroków jest na pewno Zapad 2017 i możliwe polityczne jego następstwa: stała obecność militarna Rosji na Białorusi. Służyć temu celowi może zakulisowa gra, jak też propaganda. Jest wiele czynników, jakie może to jej ułatwiać.

Silnie odczuwany był w czasach sowieckich i w pierwszej dekadzie niepodległości kompleks niższości, jaki Białorusini mieli względem Rosji, pomimo że i ona przeżywała w tych latach spore problemy. Dziś, w dobie wojującego rosyjskiego nacjonalizmu, nie brak na Białorusi ludzi gotowych bardziej postrzegać się jako członkowie wielkoruskiej nacji, niż małego narodu o chłopskich korzeniach.

Nikt nie ma wątpliwości, że sama Białoruś nie ma militarnych, politycznych czy ekonomicznych możliwości, by ocalić swoją niezależność, o ile na Kremlu pojawiłyby się plany jej zakończenia. Integracja Białorusi z innymi wspólnotami, na przykład z Unią Europejską, jest również utrudnione przez fakt dużej nieufności samego społeczeństwa i jego elit względem czynników zewnętrznych.

W Związku Radzieckim istniał mechanizm obronny lokalnych elit przed dominacją Moskwy, podobny funkcjonował także na Białorusi. Była to jednak bardziej polityka lokalnych aparatczyków, którzy starali się zachowywać samodzielność względem Kremla, strzegąc zazdrośnie swoich przywilejów, jednocześnie marząc o zajęciu silnej pozycji w samej Moskwie. Nacjonalizm był często pobocznym, nie do końca przewidywanym, efektem tej polityki.

Pośrednie instytucje i wspólnoty podporządkowane centralizmowi demokratycznemu nie służyły ochronie lokalnych interesów czy praw jednostki, lecz stanowiły niby pas transmisyjny z centrali. Stąd też nie budziły ufności w społeczeństwie. Białoruś Łukaszenki zachowała tę samą strukturę, oczywiście z centralą umieszczoną teraz w Mińsku. Brak naturalnej autonomiczności dostrzec można choćby w wyglądach miast, które za czasów Łukaszenki były dalej sowietyzowane, do stanu w którym przypominają kopie Mińska.

Kultura białoruska, jak każda kultura oparta na chłopstwie, bywa zdystansowana, nastawiona ksenofobicznie, na obronę swojskości, lecz czyni to ją słabą i podatną na manipulację. Kultura ta przejawia się również w polityce zagranicznej Białorusi, która balansuje między neutralnością a sojuszem z Rosją.

W przypadku braku silnej przeciwwagi dla Rosji, ta druga opcja obierana jest tylko w przypadku braku silnego zagrożenia, wywołanego przez politykę Zachodu względem Mińska lub, paradoksalnie, przez samą Rosję. Gdy sytuacja międzynarodowa na to pozwala, Mińsk przybiera strategię neutralności, podobną jaką starała się uprawiać Ukraina za rządów Janukowycza.

Przynosi to efekty jednak tylko do momentu silnego kryzysu wewnętrznego lub zewnętrznego w regionie, gdy okazuje się, że państwo bez sojuszników pozostawione jest samo sobie w obliczu zewnętrznej agresji. Białoruś więc, pragnąc neutralności, nie jest w stanie ją na długo utrzymać; po Krymie i Donbasie, zdaje się być to jeszcze mniej realne niż kiedyś. Jedyną opcją jest w tym momencie granie z Moskwą, czyli główną siłą zagrażającą białoruskiej niepodległości.

Łukaszenka, liczący sobie dziś 63 lata, będzie jeszcze relatywnie młody (jak na warunki postsowieckie) podczas następnych wyborów prezydenckich w 2020 r. lecz będzie jednocześnie musiał rozważać kwestię następstwa. Jeśli pominąć pojawiającą się w mediach pogłoskę o próbie wypromowania na przyszłego prezydenta któregoś z synów – generalnie żadnemu, poza Kim Ir Senem czy Alijewem, przywódcy komunistycznemu nie udało się założyć dynastii - to podobnie jak w Uzbekistanie czy Turkmenistanie następcą zostanie ktoś z młodszych współpracowników prezydenta. Który oczywiście zagwarantuje ciągłość systemu i bezpieczeństwo rodzinie Łukaszenki.
Ktokolwiek by to jednak nie był, będzie on potrzebował dodatkowego wsparcia dla swojej władzy, bo legitymizacja w postaci „następcy Łukaszenki” może nie wystarczyć. Jeśli nie zdecyduje się on na zwrot w kierunku Zachodu i jeśli nie otrzyma z tej strony realnego, politycznego i finansowego wsparcia, to jedynym oparciem dla niego będzie Moskwa.

Nawet jeśli stan białoruskiej gospodarki przez ostatnie lata uległ poprawie, to uzależnienie od Rosji jest stałym jej czynnikiem. Dziś długi, jakie Białoruś ma względem Rosji, w zakresie niezapłaconych rachunków za dostawy ropy i gazu, sięgają 340 milionów dolarów (stan na 2016 r.).

Następca Łukaszenki będzie posiadał pozycję dużo słabszą, niż sam Łukaszenka z tego powodu, że obecny prezydent, podobnie jak Karimow w Uzbekistanie czy Nazarbajew w Kazachstanie, jest w jakimś zakresie twórcą obowiązującego systemu, dzierży niezależną pozycję jego ojca, pozwalającą mu decydować o pozycji innych członków i grup wewnątrz systemu; jako ojciec tego systemu ogarnia jego całość.

Następca w o wiele większym stopniu będzie wytworem systemu, uwikłanym w jego zasady, uzależnionym od wewnętrznych związków. Nawet wyniesiony do pozycji przywódcy będzie mieć trudność z opanowaniem całości. Istnieją trzy grupy interesu, z jakimi będzie musiał się liczyć: czynniki siłowe (armia i służby), powiązany z reżimem biznes i administracyjne zaplecze.

Dwie pierwsze mogą być zagrożeniem, o ile same poczują się zagrożone; mogą jednak odejście Łukaszenki przyjąć z ulgą, licząc na rozluźnienie więzów (nie mylić z liberalizacją). Białoruski biznes może być gotowy bronić suwerenności kraju z uwagi na interes własny, lecz równie dobrze może zostać kupiony przez Moskwę.

A co, jeśli następca Łukaszenki lub jeszcze sam Łukaszenka wybierze kurs zachodni? Tu sprawy wymagałaby silnego poparcia ze strony państw europejskich dla rodzącej się demokracji, jednakże przykłady Gruzji, Ukrainy czy Mołdawii uczą, że choć Zachód chętnie widzi narodziny demokratycznych państw na wschodzie, to niewiele robi, żeby utrzymać je na tym kursie. W grę nie wchodzi wyłącznie wysiłek jaki trzeba w to włożyć, i ryzyko z jakim trzeba się liczyć, ale problem leży też w tym, że demokracje wschodnie są dla Zachodu zbyt narodowe i populistyczne.

Dlatego też Rosja nie musi się w sprawie Białorusi spieszyć. Obejdzie się najprawdopodobniej bez powoływania Witebskiej Republiki Ludowej. Jeśli Putin nie popełni błędu i tak jak na Ukrainie nie wykona zbyt gwałtownych ruchów, Białoruś sama poprosi o Anschluss.

http://radiopoznan.fm/n/Xdzf7F
KOMENTARZE 0