NA ANTENIE: Serwis informacyjny
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Sekretny urok afrykańskich dyktatorów

Publikacja: 08.08.2017 g.10:26  Aktualizacja: 25.08.2017 g.16:11
Poznań
Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy Gambijczykom udało się po przeszło 20 latach rządów pozbyć Jahji Dżammeha, mówiło się o Afryce jako kontynencie, który nareszcie poradził sobie z problemem dyktatur i systemów autorytarnych.
prezydent Kenii Kenyatta - Uhuru Kenyatta Facebook
/ Fot. (Uhuru Kenyatta Facebook)

Mówiono, że od teraz będzie kontynent przesuwać się systematycznie w stronę demokracji. Jakby nie było – dyktatury nie są dziś zbyt modne. Jednak już na poziomie teoretycznym jest z tym duży problem. Dzisiejsze demokracje w wydaniu zachodnim są obłożone tyloma dodatkowymi zastrzeżeniami, koniecznymi elementami nadprogramowymi, wolnościami i zabezpieczeniami, że mówienie o klasycznych rządach większości traci sens. Powoduje to, że trudno też tak rozumiane demokracje przeszczepiać w inne miejsca.

Demokracja w Afryce

Rządy, jakie spotyka się w wielu afrykańskich krajach, nie są typowymi autorytarnymi systemami kierowanymi za pomocą strachu, ideologii i przemocy, do jakich należały rządy Idi Amina w Ugandzie czy Sese Seko w Zairze. Takim starym typem dyktatora, już bardzo wiekowego, jest Mugabe w Zimbabwe czy Dos Santos kierujący Angolą od 1979 r. Nie są to jednak typowe demokracje. Są one często na etapie jeszcze sprzed wyłonienia samego demosu. 

Dzisiejsi przywódcy, którzy bywają obdarzani mianem dyktatora lub których rządy są tak postrzegane, jak Zuma (RPA) czy Lunda (Zambia) to już przywódcy innego typu. Ich państwa, których systemy polityczne kuleją, napotykają na nierozstrzygalne zwykłą drogą proceduralną, problemy. Nierzadko zachowują jednak wiele elementów demokratycznych. Sięgają jednak po wątpliwe metody starając się zachować osiągniętą stabilizację.

Pewnie bliżej im do czegoś, co we współczesnym dyskursie (z wyraźną stronniczością) nazywa się „nieliberalną demokracją”. 

Afryka to dalej świat, gdzie w systemach politycznych dominuje jedna partia (np. Etiopia, Sudan), gdzie kierujący krajem mają do dyspozycji nie tylko aparat administracyjny, ale także medialny, który konstruuje specjalne wizualne otoczenie dla ceremonii władzy.

Nie jest to więc kwestia zero - jedynkowa, lecz raczej kwestia dotycząca ustrojowego amalgamatu. Ponadto liczy się również zaplecze społeczno - kulturowe, które odpowiedzialne jest w dużej mierze za ustalanie priorytetów. Jeśli demokrację rozumieć jako ustrój deliberatywno - liberalny, gdzie spory roztrząsa się nie poprzez starcie sił, lecz drogą wnikliwych dyskusji i wypracowywania kompromisów (model a la Unia Europejska) to demokracja afrykańska jest ewidentnie dużo bardziej „tradycyjna”. 

Wynika to z konieczności ułożenia relacji międzyplemiennych. Plemiona wciąż są ważnym czynnikiem identyfikacyjnym. Poza tym w Afryce ceni się jedność gwarantowaną i ucieleśnianą przez państwo.

W demokracji europejskiej rządzący to koordynatorzy, którym na określony czas i pod ściśle wyznaczonymi warunkami powierzono konkretne zadania. W afrykańskiej rządzący to reprezentacja społecznej spójności. Stąd łatwiej ambitnym jednostkom utrzymać się przy władzy i na różne sposoby przedłużać jej trwanie.

Od dyktatury do demokracji i z powrotem

Ogólna ocena zmian w Afryce po 1990 r. jest pozytywna: wybory są uznawane za coraz bardziej uczciwsze i spełniające demokratyczne wymogi. Media są coraz bardziej wolne. Przykład Gambii wskazuje też na istnienie silnych struktur społecznych, w razie konieczności zdolnych wymusić zmianę władzy. Do zmian władzy na rzecz opozycji doszło też w 2016 r. w Ghanie, a rok wcześniej w Nigerii. 

Z drugiej strony niepokoją zmiany, jakie od lat zachodzą w RPA, gdzie ustrój, za sprawą rządzącego Afrykańskiego Kongresu Narodowego (AKN), zbliża się do systemu partii dominującej, a prezydent Zuma do roli wiecznego prezydenta. AKN nie ukrywa fascynacji chińską Partią Komunistyczną, z którą od lat ściśle współpracuje. W Zambii, gdzie od 2015 r. rządzi Edgar Lungu, 3 sierpnia aresztowano jednego z polityków opozycji; podobnie stało się w kwietniu br. Od lipca w kraju trwa stan wyjątkowy, który został wprowadzony po tym, jak doszło tam do licznych prób podpalenia, które władza uznała za ataki terrorystyczne i formę sabotażu.

Ciekawy przypadek to Paul Kagame, który rządzi Ruandą od 2000 r. i który powinien już skończyć urzędowanie, gdyby obowiązywały stare przepisy konstytucyjne przewidujące tylko dwie kadencje. Przepisy uległy zmianie w referendum i po wyborach, które miały miejsce w ostatni piątek, Kagame ma przed sobą 5 lat rządów. Zarówno w wyborach, jak i w referendum uzyskał wspaniały wynik: przeszło 98% poparcia. 

Czy Kagame to już dyktator, czy jest jeszcze w przedbiegach? Nadmienić można tylko, że jego główny konkurent polityczny – Victoire Ingabire, w czasie wyborów przebywał w więzieniu. Kagame rządzi twardą ręką. Brak w Ruandzie pełnych swobód politycznych, opozycja jest tłamszona, media przez cały czas służą władzy. Zarazem jest on w dużym stopniu autentycznie wspierany. Wyprowadził kraj z zapaści społecznej i ekonomicznej, jaka miała miejsce po ludobójstwie w 1994 r.

Jako członek Tutsi (rządząca Ruandyjska Partia Patriotyczna to ich reprezentacja) jest wspierany przez społeczeństwo, które w przeważającej mierze (90%) składa się z członków plemienia Hutu. Fakt, że rządzący już od 17 lat Ruandą polityk pochodzi, podobnie jak cała klasa polityczna, akurat z tego plemienia, które było ofiarą ludobójstwa, mniej wskazuje na jakąś normalizację, co bardziej na fakt, że dzisiejsza Ruanda przypomina tę dawniejszą, jeszcze sprzed ludobójstwa. 

Kolejnym miejscem, w którym okaże się na ile specyficzna demokracja afrykańska zakorzeniła się lub też nie, jest Kenia. 8 sierpnia mają tu miejsce wybory generalne.

Wybory: Kenia

Dotychczasowy prezydent Uhuru Kenyatta (rządzący od 2013 r.) zmierzy się z Railą Odingą. W Kenii sprawy, jeśli chodzi o zasady i normy ustrojowe, wyglądają względnie lepiej. Obowiązuje tam system prezydencki, w parlamencie zasiadają partie opozycyjne, a prezydencki sojusz – Partia Jubileuszu, oficjalnie o profilu konserwatywnym, nie dominuje nad konkurencją.

Kontrowersje wzbudziło wprowadzenie nowych rozwiązań technologicznych w systemie głosowania, wydrukowanie przeszło miliona dodatkowych kart do głosowania oraz zamordowanie szefa do spraw informacji i technologii w Komisji Wyborczej.

Tym jednak, co bardziej zagraża dziś Kenii, nie jest groźba rządów dyktatorskich,  ale destabilizacja. Zresztą dyktatorzy zazwyczaj pojawiają się potem. Pamiętne były wybory sprzed dekady, gdy w wyniku zamieszek powyborczych zginęło 1500 osób, a pół miliona musiało uciekać ze swoich domów. Dziś napięcia w Kenii wcale nie są mniejsze. Gdzie tkwi ich źródło? Powodem jest to, że Kenyatta reprezentuje największe plemię w Kenii – Kikuju. Na 39 milionów mieszkańców to prawie 7 milionów ludzi. Jednak zazwyczaj to nie ono było przy władzy, tylko koalicja mniejszych plemion reprezentowana przez dzisiejszą opozycję, która dominowała w kraju do 2013 roku.  

Za fasadą ustroju europejskiego, kryje się dużo odmienny system. Kikuju będzie starać się utrzymać wywalczoną pozycję. Kenyatta jest synem pierwszego prezydenta Kenii, Jomo Kenyatty, za którego czasów jego plemię krwawo radziło sobie z konkurencję. Dlatego też powrót jego rodu do władzy wzbudzał duże obawy. Odinga już wezwał swoich zwolenników, aby w razie przegranej, która może być w jego mniemaniu tylko efektem fałszerstw, sięgnęli siłą po władzę.

W Afryce raczej nigdy nie zniknie niebezpieczeństwo dyktatur i systemów nadużywających władzy. W niestabilnych państwach, w społeczeństwach dzielących się na plemiona, zawsze będzie istnieć groźba wybuchu. Brak szaleńczych ideologii powoduje, że nie będą to tyranie takie jak w latach 60. i 70., ale raczej będą to technokratyczni nieusuwalni rządcy jak Zuma. Bywa i tak, że społeczeństwa afrykańskie się budzą i doprowadzają do zmiany, lecz przykład całego kontynentu uczy, że bez silnych instytucji demokracja nie ma na czym się oprzeć. 

Łazarz Grajczyński

http://radiopoznan.fm/n/jJb2xM
KOMENTARZE 1
blabla 08.08.2017 godz. 11:26
Ktoś to czyta przed opublikowaniem? Merytorycznie może nie jest złe (choć nudne, miałkie i mało błyskotliwe), ale poprawność językowa woła o pomstę do nieba! Miałem nadzieję, że chociaż w państwowych mediach czystość i poprawność języka będzie zachowana. Zgroza!