Pod względem prawnym nasuwa ono same wątpliwości. Jest bowiem niezgodne z iracką konstytucją. Zostało przeprowadzone bez zgody władz w Bagdadzie, na obszarze kontrolowanym politycznie i militarnie przez Peszmergów (siły militarne IK). Co więcej, odbywało się nawet poza granicami Autonomicznego Regionu Kurdystanu bez należytej międzynarodowej kontroli. Nie wiadomo, kto układał listy wyborcze i kto liczył głosy.
Według oficjalnych wyników, przy frekwencji wynoszącej ponad 70%, 93% biorących udział w głosowaniu miało poprzeć niepodległość. Jednak warunki, w jakich przeprowadzono referendum, nie pozwalają praktycznie traktować go inaczej, niż próbę zastosowania taktyki faktów dokonanych przez rząd Barzaniego (prezydenta regionu i najważniejszej tam politycznej figury).
Obecnie najważniejszym pytaniem jest to, czy władze Kurdystanu ogłoszą jednostronnie niepodległość, czy jednak będą starali się traktować referendum jako argument w rozmowach z Irakiem. Trudno też, aby jakiekolwiek znaczące państwa - jak USA, Rosja, nie mówiąc o Iraku, Iranie czy Turcji - uznały wyniki.
Teoretycznie uznanie separacji Kurdystanu byłoby nie tylko niezgodne z prawem międzynarodowych, lecz także podważaniem państwowości Iraku. Atutem w rękach Barzaniego może być masowe poparcie w społeczeństwie. Świat dodatkowo przez całe lata wspierał Kurdów w walce z Państwem Islamskim. Zatem czy teraz może odmówić im niepodległości i nie wesprzeć w ewentualnej wojnie prowadzoną przez Irak przeciwko nim? Skoro niepodległość ma realne wsparcie to czy nie powinno naciskać się raczej na Bagdad, by ten uznał realizowaną drogę do niepodległości?
Obok pytań o legalność rodzi się inne - o konsekwencje polityczne dla Bliskiego Wschodu. Długo by je wymieniać: potencjalna (bardzo realna) wojna domowa w Iraku, podobne referendum w Syrii i ogłoszenie niepodległości przez tamtejszych Kurdów, co zakończyć się może interwencją militarną w Kurdystanie Syryjskim Turcji, a nawet Rosji i rządowych wojsk syryjskich.
Jeśli nawet uda się uniknąć konfliktów militarnych to czy powstanie jednego, a może dwóch Kurdystanów - czyli niezbyt zamożnych, nieuznawanych przez innych i funkcjonujących we wrogim sobie środowisku, średnio demokratycznych (pomimo radykalnie demokratycznej narracji) państw - może przynieść stabilizację w regionie? Szczególnie Kurdystan Syryjski to już dziś baza wypadowa organizacji terrorystycznych (szczególnie Partii Pracujących Kurdystanu). Ich ataki były skierowane dotychczas głównie przeciw Turcji, lecz jeśli radykalnie lewicowe państewko się ustabilizuje, ofiarami terroryzmu mogą stać się inne kraje w regionie (szczególnie Iran).
To co świat powstrzymuje od jednoznacznego poparcia dla kurdyjskiej państwowości to obawa, że może ono nie tylko szybko okazać się tzw. państwem upadłym, lecz także siedzibą radykalnie islamistycznych organizacji terrorystycznych. Kurdyjski marksizm nie jest nastawiony w stosunku do Zachodu bardziej przyjaźnie, niż dżihadyzm.
Na razie Barzani jako wytrawny polityk zapowiada wejście na drogę negocjacji. Ma w ręku atuty, ale nie tak silne, jak pozornie może się wydawać. Wewnętrzną iracką sprawą zapalną jest oczywiście sprawa granic. Gdyby w ostateczności miało powstać kurdyjskie państwo to Bagdad może zgodzić się na nie tylko w granicach autonomii, oczywiście bez roponośnych okolic Kirkuku czy Mosulu. Bez tych terenów państwo kurdyjskie nie będzie miało jednak czym handlować.
Parlament iracki chce wysłać na sporne tereny iracką armię. Od tego, czy Peszmergowie ustąpią z nich, czy będą stawiać opór, zależy jak potoczą się dalsze negocjacje i na ile szybko przejdą w stan wojny. Prezydent Erdogan już zapowiedział, że jego kraj może dokonać interwencji militarnej w Iraku - podobnie jak w Syrii w 2016 roku. Antykurdyskiego sojuszu Ankary, Bagdadu i Teheranu jeszcze nie ma, ale niedaleko jest do jego zawiązania.
Z perspektywy Waszyngtonu powstanie Kurdystanu to zaprzepaszczenie wysiłków celem stabilizacji regionu, odciągania Iraku od Iranu (które w tym wypadku zacieśnią związki) i porozumienia z Turcją. W zeszłym tygodniu Rosneft podpisał z rządem Autonomicznego Regionu Kurdyjskiego porozumienia warte wiele miliardów dolarów na budowę nowych połączeń z Europą rur z iracką/kurdyjską ropą.
Ten ruch ze strony rosyjskiego giganta to nie, wbrew temu co można sądzić, poparcie dla niepodległości, lecz gra na jej odwleczenie. Władze Regionu teraz muszą jeszcze bardziej zastanawiać się, czy niepodległość warta jest utraty 8 miliardów dolarów rocznie. Turcja już zapowiedziała, że gotowa jest na zablokowanie granic i odcięcie rur z ropą.
Eksport tym surowcem kontrolowany jest przez ludzi związanych z Barzanim. Dla rywalizujących z nim sił politycznych referendum to sposób w jaki chce on wraz ze swoim "klanem" przejąć pełną kontrolę w regionie, który może stać się zwyczajnie prywatnym państewkiem Barzaniego i jego ludzi.