Zespół Robert Jon & The Wreck nie należy do tych gorących, które wzbudzają natychmiast ożywienie milionów odbiorców muzyki. To się może jednak zmienić w najbliższym czasie, bo muzycy działający pod takim szyldem robią wiele, żeby ich twórczość polubić, a może nawet pokochać. Zespół pochodzi z południowej Kalifornii, gdzie zaczął swoją wędrówkę kilkanaście lat temu. Był rok 2011 i nazwa miejsca budziła miłe skojarzenia, Orange County na przedmieściach Los Angeles. Dość niezwykłe było to, że właśnie w tamtej okolicy znalazło się 5 muzyków grających w stylu zupełnie niepasującym do miejsca i czasu. Robert Jon & The Wreck grali korzennego rocka z południa Stanów z domieszką bluesa. Ich muzyka brzmiała tak, jakby muzycy spędzili młodość w Teksasie, Georgii lub Alabamie. Po sześciu miesiącach od powstania grupy, Robert Jon & The Wreck zagrał 60 koncertów i w stanowym plebiscycie, zasłużył na tytuł „Najlepszej grupy koncertowej”. Szybko kapela nagrała kilka albumów a potem ruszyła za wielką wodę do Europy. Na starym kontynencie zespół zachwycił jeszcze większą armię fanów. Odtąd muzycy częściej grali w Holandii, Niemczech i Belgii niż u siebie w Kalifornii. Gdy Robert Jon & The Wreck wystąpili w Wielkiej Brytanii jako tak zwany support światowej gwiazdy rocka zespołu Foreigner, akcje kalifornijskiej kapeli wystrzeliły kilka poziomów wyżej. Nic dziwnego, że płytę koncertową i DVD zespołu, zarejestrowano w sali Ancienne Belgique w Brukseli.
Najnowsza płyta „Red Moon Rising” stawia zespół z Kalifornii w zupełnie innym punkcie kariery i rzuca potężny słup światła na to, co tworzy. W całkiem pokaźnej dyskografii grupy, najlepsze oceny miał dotąd album „Shine A Light On Me Brother” z 2021 roku. Wspaniały zbiór utworów, w którym trudno było wyrzucić nawet jedno nagranie. Zawartość nowej płyty może zmienić ten ranking, bo jest jeszcze lepiej pod każdym względem. Wszystkie prezentowane kompozycje są na najwyższym poziomie. Mamy wręcz festiwal melodii, chwytliwych refrenów, agresywne riffy gitary. Utwory są bardzo zróżnicowane, jest kilka potężnie rockowych, a z drugiej strony trafiają się ballady, lecz nie rozlazłe i smętnawe, lecz pełne napięcia i klimatu. Płytę otwiera ostry rockowy numer „Stone Cold Killer”. Śpiew Roberta Jona Burrlisona ekspresyjny i przejmujący, już w samej barwie jego głosu można się zakochać. Blues-rockowy utwór „Trouble” podtrzymuje napięcie i pokazuje jakiego kopa jest w stanie wygenerować zespół. Takiego ostrego numeru zespół nie miał w repertuarze. Nagranie „Ballad Of A Broken Hearted Man” mimo ociężałego rytmu sekcji, uderza zmasowanym dźwiękiem równie mocno. Gdy wokalista dociska w wokalu a gitarzysta dorzuca slidem jękliwe dźwięki, muzyka wywołuje mocne wrażenie. Ogólne brzmienie zespołu zyskało nowego wymiaru. Jest cięższe, jak u zespołów hard rocka i jednocześnie zdecydowanie bardziej surowe i jędrne. Zupełnie nową rolę odgrywa gitarzysta Henry James Schneekluth, który gra więcej, odważniej i efektowniej. Robi to z wyczuciem, bo nie rozpędza się zanadto, by produkować kolejne szablonowe partie solowe. Miesza zgrabne popisy instrumentalne z riffami i dosadną artykulacją akordów. Po bezkompromisowym ataku sześciu kolejnych utworów pojawia się na płycie sympatyczna piosenka „Down No More” z refrenem, śpiewanym w chórkach. Jednak i ten kawałek, który idealnie rozkołysze koncertową publikę, nie ma w sobie nic banalnego i wyświechtanego. Nagranie „Help Yourself” wprowadza nastrój country-rocka. Kontrapunktem do zawodzącej gitary jest fortepian. Jeszcze głębiej do tradycji country odwołuje się kompozycja „Worried Mind”. Nagranie okazuje się akustyczną balladą wykonywaną na luzie z klawiszem imitującym akordeon i płaczliwą gitarą elektryczną. Druga część płyty jest nieco spokojniejsza i jeszcze bardziej śpiewna, za to wychodzą na pierwszy plan niuanse aranżacyjne i ogólna kultura wykonania. Szczególnie dotyczy to nagrania „Give Love”. Unisona gitar wsparte męskim chórkiem, przypominają klasyczne kawałki southern rocka jako gatunku.
Kto zdecyduje się na płytę winylową, w tym miejscu zakończy ucztę. Na CD znaleźć można dwa utwory bonusowe, oba ostre i bardzo dobrze, że nie powędrowały na półkę. Utwór „Rager” to rockowy odlot z dziką partią gitary, świetnym wokalem i obezwładniającym rytmem sekcji. Kropkę nad „i” zespół stawia prezentując utwór „Hate To See You Go”, stworzony według najlepszych reguł southern rocka. Robert Jon & The Wreck z kosmicznym rozmachem wszedł właśnie na najwyższą orbitę.