Shiori Itō w 2017 roku publicznie wyznała, że dwa lata wcześniej została zgwałcona przez uznanego dziennikarza, Noriyukiego Yamaguchiego. Już sam fakt otwartego mówienia o sprawach związanych z wykorzystaniem seksualnym, w Japonii zakrawa na bohaterstwo. Już od dwóch lat Itō próbowała wyegzekwować sprawiedliwość, wykorzystując system, który od dziesięcioleci pozostawał dziurawy. Dopiero właśnie w 2017 roku w Kraju Kwitnącej Wiśni rozpoczęto reformy, które przełożyły się na poprawę sytuacji osób zgwałconych. Poprawę, podkreślmy, nieznaczną.
Nie da się przewidzieć, gdzie ani kiedy coś podobnego przydarzy się Tobie lub komuś z Twoich bliskich – napisała we wstępie Itō, której walka o dochodzenie swoich praw trwała ostatecznie siedem lat, a mówimy tu jedynie o batalii zewnętrznej. Co działo się w rozdartym sercu i duszy zgwałconej kobiety – tego żaden sądowy wyrok naprawić nie może. Choć trudno to przełknąć, publiczne ujawnienie tak trudnych doświadczeń wiąże się ze stygmatyzacją, często równie silną, o ile nie silniejszą, dla ofiary, niż dla sprawcy. Siostra autorki zdecydowała o urwaniu z nią kontaktu ze względu na wstyd, jaki przyniosła rodzinie głośno mówiąc o swoich przeżyciach. Sama zainteresowana swoje życie dzieli na wszystko, co przed i na dzień, w którym zabito część niej. I nie dowierza, choć książkę pisze przecież z dystansu, jak ogromną krzywdę psychiczną (fizyczną również – kolano Itō nie wróciło do pełnej sprawności) wyrządził jej mężczyzna, z którym przecież poszła jedynie na spotkanie zawodowe. Z kolacji zapijanej racjonalną, trzymając się wersji kobiety, ilością alkoholu, wpada w niepamięć, by ocknąć się dopiero na hotelowym łóżku w trakcie stosunku, na który nieprzytomna nie mogła wyrazić zgody, co potwierdzały zresztą nagrania z publicznych kamer. Dowód, mogłoby się wydawać, wystarczająco mocny, by potwierdzić jej wersję wydarzeń w sądzie. Rzeczywistość okazała się jednak zdecydowanie bardziej skomplikowana.
Nie może być prosto referować o gwałcie, tym bardziej tym, którego było się ofiarą. Shiori Itō zachowuje jednak pełen dziennikarski obiektywizm. Ze sprawnością relacjonuje fakty, jakby była tylko świadkiem wydarzeń, które przykleiły do niej łatkę twarzy japońskiego ruchu #metoo. Opisy są więc dosłowne, często bolesne, ale pozbawione stronniczości. Ofiara wrzuca nas w sam środek zdezelowanego systemu sprawiedliwości, w którym jednostka nie ma wielkich szans, zwłaszcza kiedy przeciwnikiem jest dziennikarz o międzynarodowej popularności, z siecią kontaktów sięgających najwyższych szczebli władzy krajowej.
Do 2017 roku w Japonii za gwałt uznawano jedynie przestępstwo popełnione przez mężczyznę na kobiecie, dotyczące tylko penetracji waginalnej. Wymuszony stosunek analny, oralny czy gwałty na mężczyznach nie były ujęte w prawie. Gwałt jest tematem tabu, na policję zgłasza się jedynie 4,3% ofiar (badanie na zlecenie japońskiego rządu z 2014 roku, cytowane przez autorkę). Kiedy już pójdą na komisariat, wiele z nich, podobnie jak Itō, słyszy zapewne pewne powątpiewania głosy śledczych czy podtrzymują decyzje o zgłoszeniu, skoro szansa na doprowadzenie gwałciciela przed oblicze sprawiedliwości jest tak szalenie niska. Przechodzą przez przedłużający się proces, który składa się na regularne powtarzanie swoich zeznań. Z każdym kolejnym razem zmuszone są przeżywać gwałt na nowo. Szokującą praktyką, opisaną szczegółowo przez Itō, jest wizja lokalna jako jeden z elementów śledztwa. Kobieta została zaprowadzona do policyjnej świetlicy (niemożliwe było wynajęcie pokoju hotelowego, w którym doszło do przestępstwa). Kazano jej położyć się na materacu. Kilkunastu policjantów stało nad nią w ciasnym kole. Na jej ciało położono manekina. Shiori Itō z niewiarygodną wręcz pokorą odpowiadała na pytania, co robił jej Noriyuki Yamaguchi, jak i kiedy dotykał, w jakiej pozycji się nad nią znęcał. Poza zdolnością mojej wyobraźni znajduje się konieczność przechodzenia takiej tortury, w dodatku w stuprocentowo męskim towarzystwie. Kobiecie odmówiono też udziału przyjaciółki, niezbędnego wsparcia.
Sprawa karna zakończyła się przegraną kobiety. Sąd uznał, że zabrakło ostatecznych dowodów na winę mężczyzny. Noriyuki Yamaguchi skierował następnie pozew w sprawie cywilnej przeciwko Shiori Itō, żądając odszkodowania za pomówienia. Domagał się zadośćuczynienia za oczernianie, twierdził, że został „społecznie zamordowany”. Sąd uznał, że Itō nie ma żadnych dowodów na twierdzenie, że sprawca dorzucił do jej drinka tak zwaną pigułkę gwałtu, o czym wprost mówiła publicznie. Tym samym nakazał jej wypłatę 550 tysięcy jenów (około 18 tysięcy złotych). Yamaguchi odwołał się od decyzji. Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok i uznał dziennikarza za winnego odbycia stosunku seksualnego z Itō bez jej zgody, wyznaczając karę 3,3 miliona jenów na rzecz skrzywdzonej. Reasumując, sąd cywilny uznał go za winnego stosunku mimo braku zgody ze strony kobiety. Jak pisze w posłowiu jedna z tłumaczek, Karolina Bednarz (we współpracy z Dominiką Błażycą), dziennikarka nie doczekała przeprosin. Wywołała jednak falę, która zmotywowała rzeszę Japonek do walki o swoje prawa.
Brak rozmowy i ogólnokrajowej debaty doprowadził w Japonii do poważnej bezkarności sprawców. Wystąpienie Itō przeciwko autorytetowi, jakim był Yamaguchi, było jednym z motorów zmian, które następują w kraju wyjątkowo powoli. Czy lektura tchnie w czytelnika odrobinę nadziei? Co najwyżej kroplę. Ostatecznie jednak to kropla drąży skałę.