NA ANTENIE: Na Liście przed laty
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Kołysanie w rytmie boogie - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 03.05.2024 g.16:34  Aktualizacja: 03.05.2024 g.22:40 Ryszard Gloger
Poznań
Od pewnego czasu nie było większych powodów, żeby ekscytować się działalnością zespołu Canned Heat. Założony w 1965 roku, po latach glorii i chwały, znalazł się w zaułku przeznaczonym dla zabytków muzycznej przeszłości. Może jeszcze starsze pokolenie miłośników muzyki z większym szacunkiem i podziwem słuchało przebojów „Going Up The Country” i „On The Road Again” oraz wspominało czasy kiedy Canned Heat wystąpił na festiwalach w Monterey i w Woodstock.
Canned Heat „Final Vinyl” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Po tamtych sukcesach zespół związał się na dłużej ze słynnym bluesmanem Johnem Lee Hookerem, co wpłynęło na dużą frekwencję na wielu festiwalach rockowych. Przez kilka dekad wartość zespołu Canned Heat rosła talentem znakomitych muzyków - gitarzysty Alana Wilsona, wokalisty Boba „The Bear” Hite’a, gitarzysty prowadzącego Henry’ego Vestine, basisty Larry’ego Taylora i perkusisty Adolfo De La Parry. Wymieniam te nazwiska z oryginalnego składu, bo fani blues-rocka znali je równie dobrze jak składy The Beatles i The Rolling Stones. Później mimo zmieniającego się składu, dochodzili również fantastyczni muzycy, jak chociażby Harvey Mandel, Walter Trout, Barry Levenson i Junior Watson. Zespół Canned Heat był jednym z tych zespołów, które przyczyniły się do popularyzacji bluesa w czasach niczym nieskrępowanej hippisowskiej wolności.

Mamy rok 2024 i okładka płyty z nazwą grupy Canned Heat może wywołać podejrzenie, że wyciągnięto z piwnicy stare, zakurzone taśmy ze wcześniej niepublikowanymi nagraniami legendarnej kapeli. Błąd myślenia. Płyta „Final Vinyl” to najnowsze „dziecko” muzyków, którzy tworzą od dobrych paru lat Canned Heat. Kotwicą z przeszłością jest oczywiście perkusista Adolfo De La Parra, pozostali trzej muzycy grają w kapeli także od wielu lat.

Nie zakładałem, że dopiero co nagrana muzyka, powali mnie na łopatki. Canned Heat zawsze grał blues-rocka z wyczuciem, stosunkowo łagodnie, bez przegięcia w stronę gitarowej elektryczności. W ostatnich kilkunastu latach, można było nawet usłyszeć pewne wypalenie się i brak energii w muzyce Canned Heat. Od tej strony nowa płyta jest autentycznym zaskoczeniem. Znowu czuć werwę i przyjemność grania. Zresztą pierwszy utwór „One Last Boogie” utrzymany jest w typowej konwencji boogie, jakby wyjęty z czasów współpracy z Hookerem.

Najwięcej twórczego ładunku wniósł na krążku Jimmy Vivino, artysta o ustalonej marce i sporych dokonaniach. Vivino napisał na płytę trzy świetne kawałki i śpiewa je solo. Kolejne trzy przygotował we współpracy z innymi autorami, wokalista i harmonijkarz Dale Spalding. Do repertuaru płyty fajny kawałek dorzucił jeszcze Dave Alvin. On także zaśpiewał utwór „Blind Owl” i okrasił partią gitary.

Nie będę wchodził w szczegóły - te mają znaczenie dla wyznawców zespołu - jednak warto podkreślić, że nad płytą „Final Vinyl” pracowało z dużymi emocjami wielu ludzi. Takie rzeczy czuć we wszystkich 11 nagraniach. Absolutnym zaskoczeniem jest solo gitarowe Joe Bonamassy w utworze „So Sad (The World’s In A Tangle)”. Podejrzenie, że ikona współczesnej gitary dołożyła parę ekstra dźwięków z komercyjnych pobudek, jest nieuzasadnione. Poza wszystkim Joe Bonamassa jest jednym z niewielu artystów, którzy nieustannie odkrywają muzykę sprzed lat i podsuwają swoim fanom nagrania wyciągnięte z mroków przeszłości. Na nowej płycie zespół Canned Heat pokazuje ile jest wart dzisiaj. Jego istnienie nie polega tylko na odgrywaniu w kółko starych przebojów.

Trochę więcej zespołowego grania znaleźć można w utworze instrumentalnym „East/West Boogie”. To także delikatne nawiązanie do psychodelicznych odjazdów solowych, słyszalnych zwłaszcza w pierwszym okresie istnienia zespołu. Bardzo ciekawy jest patriotyczny odcień utworu „Independence Day”. Obaj główni wokaliści Spadling i Vivino dobrze spełniają swoją rolę. Kiedyś zespół The Beatles nagrał piosenkę o projekcji przyszłości „When I’m 64” (Kiedy będę miał 64 lata), a Jimmy Vivino z lekkim dystansem do siebie, proponuje utwór „When You’re 69” (Kiedy masz 69 lat). To rzeczywiście wspaniale, że po tylu latach muzyka Cannes Heat nadal świetnie kołysze.

http://radiopoznan.fm/n/5NYftd
KOMENTARZE 0