Wykrzykującą przekleństwa kobietę, jak się później okazało - chorą psychicznie, próbowali uspokoić pasażerowie. Jeden interweniował u motorniczego, który próbował rozmawiać z kobietą i zagroził, że wezwie policję. Ostatecznie tego nie zrobił. Razem z kobietą na przystanku został jej syn - także chory psychicznie.
Według rzeczniczki MPK Iwony Gajdzińskiej motorniczy zachował się poprawnie, choć powinien był wezwać nadzór ruchu. Rzeczniczka MPK twierdzi, ze pracownicy przechodza szkolenia z relacji międzyludzkich. - Nie jesteśmy w stanie określić i przewidzieć wszystkich sytuacji, do jakich może dojść w tramwaju lub autobusie. Motorniczy nie jest psychologiem klinicznym i nie jest w stanie rozpoznać czy pasażer jest napity czy naćpany. Jednak wyciągnęliśmy konsekwencje od motorniczego. Powinien szybciej złożyć raport w sprawie zdarzenia - tłumaczy Gajdzińska.
Motorniczy ostatecznie nie wezwał ani policji, ani pogotowia, ani nadzoru ruchu - po prostu odjechał. Iwona Gajdzińska jest przekonana, że podjął dobrą decyzję. - W tym tramwaju siedzieli ludzie, którzy śpieszyli się na pociąg, może ktoś jechał do lekarza na wizytę, na którą czekał od roku. Wszyscy byli pełni napięcia w związku z tą sytuacją, mieli dość tej awanturującej się kobiety i chcieli jechać dalej - tłumaczy.
Jak się okazuje, chora psychicznie kobieta jest ubezwłasnowolniona, ma przydzielonego kuratora i czeka na miejsce w Domu Pomocy Społecznej.