Skupia ona m.in. polskie sieci, którym rządzący - jak deklarują - chcą nowym podatkiem pomóc. Chodzi o wyrównanie szans rodzimego handlu w starciu z zagranicznymi gigantami. Andrzej Łyko przypomina jednak, że handel to sieć wzajemnych powiązań, a sklepy z zagranicznym kapitałem istnieją w kraju dzięki polskim dostawcom. Według niego podatek może uderzyć także w nich.
- To dotknie nas wszystkich. To nie będzie tak, że sklepy zapłacą podatek i na tym się skończy. Sklepy będą domagać się od dostawców obniżek cen towarów, będzie parcie na zmniejszenie zatrudnienia, nie będzie podwyżek plac, będzie parcie na obniżkę kosztów, więc będą mniej komfortowe warunki robienia zakupów, a na koniec zapłacą wszyscy konsumenci - wylicza.
Andrzej Łyko podkreśla, że w Polsce istnieje prawo, które mogłoby skutecznie zapobiegać wyprowadzaniu pieniędzy zarobionych w kraju przez zagraniczne firmy. A właśnie taką potrzebą politycy często uzasadniają konieczność wprowadzenia nowego podatku. Chodzi o prawo o cenach transferowych. - Precyzyjne przepisy o cenach transferowych istnieją w Polsce od kilkunastu lat. Problem w tym, że prawo nie jest egzekwowane - zwraca uwagę. (cała rozmowa poniżej)
Podatek od sklepów ma wejść w życie w kwietniu. Na razie nie wiadomo, jak będzie wyglądał. Minister finansów zapowiadał trzy stawki: 0,7% za obroty powyżej 1,5 mln zł miesięcznie, 1,3% za przekroczenie kwoty 300 mln zł i 1,9% za handel w weekendy. Po głośnych protestach handlowców rząd zapowiada zmiany. Nowy projekt ma być gotowy do końca lutego. Budżet państwa ma zarobić na podatku rocznie około 2 mld zł.
Agnieszka Gulczyńska/szym