NA ANTENIE: COYOTES/JASON MRAZ
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Racjonalność Korei Północnej

Publikacja: 10.08.2017 g.16:08  Aktualizacja: 10.08.2017 g.16:30
Poznań
Ostatnie deklaracje Korei Północnej, te dotyczące gotowości do uderzenia na USA, na tle innych, jakie słychać od dekad z Pjongjangu, nie są niczym nowym.
Kim Dzong Un - Wikipedia
/ Fot. Wikipedia

Kim Dzong-Un nie ma swojej strategii, kontynuuje on dziedzictwo swojego ojca. Odziedziczył sojuszników zewnętrznych, wewnętrzne układy, zasadnicze cele, strategię rządzenia: jak Kim Dzong-Il po kilku latach akceptowania starszych doradców, po kolei się ich pozbywa (zginęło lub znalazło się w więzieniu już prawie 300 oficjeli).

Dla przetasowań, jakie mają miejsce na szczytach władzy w Pjongjangu, poszukuje się często politycznego klucza  - jeszcze Kim Ir-Sen pozbył się ludzi powiązanych z Moskwą i dawnych komunistów z południa, syn z kolei powoli usuwał ludzi Pekinu, wnuk kończy zadania, gwarantując pełną hermetyczność elity władzy.

Do tego jeszcze dziś obowiązuje w Korei Północnej ideologiczna wykładnia wskazująca na ciągłe zagrożenie wewnętrzne: wedle koreańskiej interpretacji ideologii komunistycznej ludzie dziedziczą swoje przekonania po rodzicach i dziadkach. Mogą więc być naznaczeni wrogim, politycznym pochodzeniem. Powoduje to, że Północ jest społeczeństwem radykalnie zhierarchizowanym, gdzie przynależność do danej klasy jest warunkowana użytecznością i przypisywanym od górnie oddaniem reżimowi.

Przy tym że indywidualne zasługi nie zmazują złego pochodzenia. W latach 50. i 60. podejrzenia o nielojalność znacznej części społeczeństwa mogły mieć sens, jednak obecnie przekonanie, że duży odsetek obywateli jest wrogo nastawiony do reżimu, wrogo ideologicznie, już go nie posiada. To co skłania Koreańczyków do opozycji względem władz to doświadczenie otaczającej rzeczywistości. Czy jest to ideologiczna paranoja? Zachowania władz w Pjongjangu są całkowicie racjonalne, oczywiście w ramach istniejącego systemu.

Wymianę członków władz rozumieć należy dużo bardziej pragmatycznie, przypisywanie związków z obcymi siłami jest oczywiście rytualne, bez faktycznego znaczenia. Zwyczajnie, w systemie takim jaki istnieje w Korei Północnej nie może mieć miejsce zwykła, w innych systemach, rotacja stanowisk. Każdy kto osiągnął jakieś stanowisko dowiódł swojego oddania, cnoty i poświęcenia, system mianując go nie mógł popełnić błędu, stąd jego odejście musi być jakoś wytłumaczone, zazwyczaj jego zdradą lub oszustwem.

To samo odnosi się do poszukiwania wrogów ideologicznych w społeczeństwie. Skoro Korea jest rajem na ziemi, to opozycja względem niej musi być warunkowana ideologicznie. Jest to narzędzie kontroli społecznej. Kim i obecne elity nie mają wyjścia z tej sytuacji, chyba że zgodziliby się na jakąś formę rewizjonizmu; wymagałoby to jednak określenia czasów Kim Dzong-Ila co najmniej jako czasów "błędów i wypaczeń". A prawdopodobieństwo że uczyni tak jego syn jest nikłe.

Każdy system polityczny przejawia się w sferze praktyki, idei i semantyki, i winien dążyć do zachowania między nimi zgodności. Oczywiście za fasadą jedności mieści się podział na dwa ośrodki: ród Kimów i armię, w sytuacji gdy Partia nie odgrywa już od połowy lat 90. żadnej roli. Czynnik militarny jest o tyle ważny, że to on naciska na rozbudowę armii, wzmocnienie jej i budowę silnego arsenału rakietowego i nuklearnego. Ma to także uzasadnienie wewnętrzne, choć dziś rola armii wpisana jest w system, także ideologicznie, armia nie ma gwarancji, że tak zostanie, musi swoją pozycję utrzymywać.

Wojskowi pamiętają czasy głodu w latach 90. gdy bycie żołnierzem wcale nie dawało uprzywilejowanej pozycji. Armia była niedofinansowana. Kim Dzong-Il przyjął jednak jej strategię, która zakładała, że jedyną gwarancję suwerenności i nietykalności reżimu jest taka sytuacja, aby nikomu nie opłacało się go siłą zmieniać.

Gdzie może jednak tkwić błąd trzeciego z Kimów? W tym że posunął się za daleko. Kim Dzong-Il wiedział zawsze kiedy ma się cofnąć. Gdy trzeba było jednał się z południem, nawiązywał współpracę ekonomiczną, łagodził propagandę. Kim Dzong-Un ciągle pomija okazje, pozwalające mu wybrnąć z sytuacji (jak zmiana władz w Seulu). 

Wczorajsze zapewnienie Reksa Tillersona o tym, że Amerykanie nie dążą do zmiany reżimu, nawet jeśli faktycznie nie można im ufać, to kolejna z nich. Słowa że w połowie sierpnia koreańskie rakiety dotrą do Guam to dowód, że Kim dalej wierzy w swoje szczęście. Oczekuje jeszcze lepszej propozycji. Wiara to opiera się na przekonaniu, że państwa Dalekiego Wschodu w sumie zaakceptowały już istnienie samej Korei Północnej i że w interesie żadnej ze stron nie jest ani zanadto przekształcać krajobraz geopolityczny, ani obalać systemu, którego koniec ma nieprzewidywalne skutki.

Chyba że jednak USA lub Pekin postanowią, że czas na taką zmianę. Dla Waszyngtonu kluczem nie musi być wcale ich bezpośrednia, militarna obecność: tutaj Trumpa ewidentnie poniosły emocje. Obecnie wkracza on na etap wycofywania się, pytanie oczywiście czy pozwoli mu na o Kim? Każda kolejna próba rakietowa czy groźba trzyma Trumpa na wodach koreańskich. To co go ogranicza, to jego własny wizerunek. Dalej nie może się posunąć. Jeśli jednak Kim odpuści, to kluczem zmian dla Amerykanów jest większe skupienie się na potencjale Japonii i Korei Południowej. Tak by w sumie samodzielnie były w stanie przeciwdziałać zagrożeniu.

Autor: Łazarz Grajczyński 

http://radiopoznan.fm/n/HK6tux
KOMENTARZE 0