Zdumienie i zaskoczenie – te słowa najlepiej oddają reakcję strażaków i osób, którym pomagali oni po sobotniej ulewie w Bninie. To była reakcja na przyjazd policji, wezwanej z powodu… zakłócania ciszy nocnej. Komuś przeszkadzały strażackie pompy.
Komendant gminny kórnickich strażaków ochotników Leszek Orlewicz z taką sytuacją spotkał się po raz pierwszy.
- Pompy niby zakłócały ciszę nocną. Po raz pierwszy się z czymś takim spotkałem. Nie wiem… Nie umiem określić takiego mieszkańca, który w takiej sprawie wzywa policję – mówi Leszek Orlewicz.
Również poszkodowani, którym akurat strażacy pomagali, nie pojmują, dlaczego ktoś wezwał policję.
- To jest perfidne i cholerne świństwo – mówi mieszkaniec Bnina.
- To totalna znieczulica - dodaje jego żona.
- Pojechaliśmy tam, bo policja sprawdza każde zgłoszenie na numer alarmowy – wyjaśnia Marta Mróz z Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu.
Policjantka tłumaczy, że gdy na miejscu okazało się, że to strażacy pomagają jednej z rodzin poszkodowanych podczas ulewy, odstąpili od wymierzenia jakiejkolwiek kary.
- Przepis mówi, że karze podlega, kto krzykiem, hałasem czy innym wybrykiem zakłóca ciszę nocną. Ale trudno mówić, że ratowanie życia albo pomoc obywatelom jest wybrykiem – stwierdza dobitnie Marta Mróz.
Policja została wezwana około 23. Strażacy działali całą noc i w niedzielę.
Jak powiedziała Radiu Poznań Marta Mróz z poznańskiej policji, w tej sytuacji nie doszło do wykroczenia. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, kobieta, która zgłosiła interwencję, robi to regularnie. Policja przyznaje, że zazwyczaj jej interwencje nie są uzasadnione i często się nie potwierdzają.