W centrum pozbawionej dialogów, opartej na opisach opowieści znajdują się Anna i Tom, przybysze z południa Europy. Rezygnując ze słonecznej prowincji, wybierają chłodny Berlin, który rozpala ich nie pogodą, ale – w ich ocenie – możliwościami. Oboje pracują w branży kreatywnej, wynajmują mieszkanie, hodują rośliny jak z magazynu wnętrzarskiego, bywają na wystawach, w nocnych klubach, spotykają się z przyjaciółmi. Wybór „nieba nad Berlinem” był jakby ich osobistym gestem konkwistadorów, którzy z niewyrażanym wprost pobłażaniem myśleli o tych, którzy zostali w ich rodzinnej miejscowości we Włoszech.
Mają pracę i dochody, brak zobowiązań, w swoim wolnym świecie żyją dostatnio i umiarkowanie jednocześnie. Starsze pokolenie z łatwością wytknęłoby im braki w edukacji historycznej, ale z pewnością przegrałoby w starciu na uczestnictwo w życiu wirtualnym i korzystanie z nowych technologii. W cudownie nakreślonej przestrzeni wolności pojawiają się jednak wyrwy. Sieć znajomości jest tak naprawdę pajęczyną, którą może naderwać mocniejszy podmuch wiatru. Lewicowe poglądy stają się teorią w zetknięciu z prawdziwym życiem. Oni sami snują plany o zawodach uprawianych w realu, ale na próżno. Nadal projektują logotypy firm, starając się uchwycić jakaś znaczącą różnicę w zalewie podobieństw. W odniesieniu do samych siebie, Annie i Tomowi niestety się to nie udaje.