NA ANTENIE: 00:00-01:00 KLASYKA I/
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Brexit w cieniu walk politycznych

Publikacja: 18.07.2017 g.08:44  Aktualizacja: 18.07.2017 g.11:50
Poznań
17 lipca rozpoczęła się druga, czterodniowa runda rozmów w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.
Londyn Westminster Tamiza - Szymon Mazur
/ Fot. Szymon Mazur

Najbardziej zapalną w negocjacjach pozostaje kwestia tego, jakie to prawa mają być zagwarantowane obywatelom krajów unijnych w Wielkiej Brytanii po 2019 r. Brytyjski rząd Theresy May przyjął, że możliwość pracy oraz korzystania z przywilejów socjalnych dotyczyć będzie tych obywateli z krajów unijnych, którzy przebywają na jej terenie od co najmniej 5 lat. Dotyczy to 3 mln ludzi.

Ze strony Unii słychać jednak pomruki niezadowolenia. Większych praw dla obywateli unijnych żąda Parlament Europejski, który zagroził nawet, że zawetuje porozumienie. Także przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk, ocenił propozycje rządu brytyjskiego jako niewystarczające. Ponad to tematem są sprawy finansowe i wspólne granice (na odcinku brytyjsko-irlandzkim). Obecna runda zakończy się w najbliższy czwartek. Rozmowy trwają, choć brytyjski minister ds. Brexitu, David Davis, po trzech godzinach rozmów, wczoraj opuścił Brukselę.

Problemy z negocjacjami mają odbicie w wewnętrznej polityce, w rządzie Theresy May, a częściowo same są efektem nowych sporów i podziałów w brytyjskiej polityce. Przede wszystkim przyczyniają się one do dalszego osłabienia i tak niezbyt silnej pozycji jaką premier May ma po ostatnich, przyspieszonych wyborach. Wprawdzie udało jej się je ostatecznie wygrać, ale sama Partia Konserwatywna nie odzyskała jeszcze wewnętrznej równowagi.

Na szczęście dla niej rozmowy posuwają się dalej i nikt już dziś na poważniej w Wielkiej Brytanii nie ma zamiaru ich wstrzymywać. Wprawdzie były premier Tony Blair apeluje o to, aby opcja pozostania w Unii wróciła do rozmów, lecz taki ruch zmieniłby całkowicie zasady negocjacji i de facto ich przedmiot. Nie mówić o tym, że uczyniłby z Wielkiej Brytanii unijnego jałmużnika, proszącego inne kraje o wybaczenie. Taki scenariusz jest także o tyle mało prawdopodobny, że praktycznie już nikomu w Unii (mając na myśli dużych graczy) na pozostaniu Brytyjczyków we wspólnocie nie zależy.

Niemcy są nastawione na osłabianie pozycji Londynu, może nawet jego izolację. Tak na pewno należy rozumieć żądania, aby przyszłe porozumienie o wolnym handlu między Unią a Brytanią zakładało dodatkowo prawo do migracji i osiedlania się obywateli unijnych na Wyspach oraz korzystania przez nich z tamtejszego socjalu. Z perspektywy Londynu byłoby to pozbycie się własnej suwerenności. I raczej nie należy oczekiwać, że ktoś w Wielkiej Brytanii weźmie na siebie tak znacznego pogorszenia pozycji swego kraju. Nie mówiąc o tym, że napięta sytuacja w Londynie daje Berlinowi możliwość wpływania na politykę brytyjską metodą na zaostrzanie stanowiska w negocjacjach. Retorycznym wydaje się pytanie czy czasami Niemcy nie stosują już tej taktyki.

Gdy powrócić na londyński podwórko to dla May sytuacja rysuje się nieciekawie, szczególnie z prawej strony. Laburzyści optowali za pozostaniem w Unii, lecz na szczęście dla premier May lider brytyjskiej lewicy, Jeremy Corbyn, nigdy nie był wielkim entuzjastą samej Unii, patrząc na nią przez socjalistyczne okulary. Corbyn choć sam zwolennik wyjścia z Unii, nie mógł jednak przyłączyć się w referendum z 2016 r. ani też później do zwolenników wyjścia, gdyż kosztowało by go to poparcie tych Brytyjczyków, którzy głosowali za pozostaniem.

Jednak rząd cieni Laburzystów, z przewidywanym na kanclerza skarbu Johnem MacDonnellem, również nie przewiduje już innego scenariusza niż opuszczenie Unii. Laburzyści co najwyżej proponują inną formę negocjacji, bardziej łagodną. Pomimo więc umocnienia swojej pozycji po ostatnich wyborach sprzeczności wewnętrzne, również spory o przywództwo (dziś lekko wyciszone) powodują, że Partia Pracy nie reprezentuje na tyle spójnego i alternatywnego głosu, aby bardzo mocno zaszkodzić premier May, która bardziej musi się obawiać własnej partii.

Słaby wynik wyborczy zaaktywizował jej przeciwników, m.in. Davida Davisa, który jest postrzegany jako jeden z kandydatów na urząd premiera. Był on jednym z liderów wyjścia z Unii, stąd przejęcie przez niego funkcji premiera może zaostrzyć rozmowy, choć jednocześnie jest on mocno zdeterminowany.

Wedle Bloomberg’a Davis, gdyby oficjalnie wystąpił przeciw May, może liczyć na razie na poparcie około 30 posłów w Izbie Gmin. Część komentatorów sugeruje nawet, że May może zależeć na osłabieniu Davisa, a więc na tym by negocjacje nie przyniosły jednoznacznych rezultatów: Davis żądał od May bezwarunkowego stanowiska w sprawie praw unijnych obywateli, na co ta nie zgodziła się, co poważnie osłabiło jego pozycję podczas wczorajszych rozmów w Brukseli. Dlatego też powrócił on do Londynu, gdzie dziś ma rozmawiać z premier. Jeśli rozmowy nie przyniosą porozumienia między May a Davisem może to oznaczać początek otwartej walki o szefostwo w Partii Konserwatywnej.

Spora liczba Brytyjczyków, o liberalnym i prounijnym nastawieniu, dla których eurosceptycyzm jest często równoznaczny z nacjonalizmem, dla których budowany przez lata multikulturalizm i otwartość dla imigrantów jest oczywistością, nie ma więc de facto swojej reprezentacji politycznej. Dziś ta część Brytyjczyków zdaje się pogodzona z faktami, lecz trudności powiązane z negocjacjami, odbijające się na pozycji Wielkiej Brytanii oraz na stanie brytyjskiej gospodarki, mogą spowodować, że zacznie się zaktywizować. Lecz i ci liberalni Brytyjczycy tkwią w niemniej paradoksalnej sytuacji: im także musi zależeć na porażce Wielkiej Brytanii w toczących się negocjacjach. A różnice w postrzeganiu rzeczywistości społeczno-politycznej między nimi a zwolennikami Brexitu już dziś określa się jako wojnę kulturową.

Łazarz Grajczyński

http://radiopoznan.fm/n/DQbnzT
KOMENTARZE 0