Trump wciąż nie jest do końca akceptowany przez sporą część amerykańskiego społeczeństwa. Po latach prezydentury i Busha, i Obamy pozostają liczne spory na tle rasowym, religijnym i światopoglądowym, które obecny prezydent dziedziczy. A sytuacja międzynarodowa w kilku punktach na globie pozostaje bardzo napięta. Trump dodatkowo postrzegany jest jako jedna ze stron w wewnętrznym sporze, może nawet jego przyczyna i zapewne sam trochę tak swoją rolę widzi.
Najnowsze kłopoty prezydenta, czy wręcz zapowiedź poważnej burzy, to tylko potwierdzenie powyższych uwag. Ujawniona w poniedziałek przez Washington Post sprawa dotyczy spotkania Trumpa z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych, Ławrowem, i ambasadorem Sergiejem Kislakiem 10 maja w Białym Domu, i tego, co zdarzyło się podczas tego spotkania. Jak podała gazeta podczas spotkania Trump przekazał rosyjskim oficjelom informacje wywiadowcze dotyczące działalności Państwa Islamskiego, z podaniem licznych szczegółów (wrażliwych dla bezpieczeństwa), zebranych z wielu źródeł (nie tylko przez wywiad amerykański, ale także sojuszników USA).
Dokumenty, z których czerpał informacje prezydent, miały status ściśle tajne (ang. high classified) i są ważne dla bezpieczeństwa USA. Jak zapewniają współpracownicy prezydenta informacje te miały wyłącznie uświadomić Rosjanom zakres zagrożenia jakie stwarza Państwo Islamskie. Gdzie więc leży problem? Pierwszy to sam fakt przekazywania tego typu informacji, dodatkowo to przekazywanie ich Rosjanom. Jak donosi Washington Post część informacji była zebrana przez amerykańskich sojuszników (możliwe, że gazecie chodzi o Kurdów lub inne kraje NATO), którzy nie dali zgody na przekazywanie ich Rosjanom.
Z informacji tych Rosjanie łatwo mogą odtworzyć źródła i metody ich pozyskiwania. Trump tym samym mógł nie tylko osłabić amerykański wywiad i amerykańskich sojuszników, ale ujawnić ważne szczegóły operacyjne. Jak podaje "WP", gdyby informacje takie ujawnił jakikolwiek inny urzędnik, byłoby to jednoznaczne przestępstwo. Sam prezydent ma możliwość odtajnienia dokumentów, więc jak podają dziennikarze, zapewne Trump nie złamał prawa. Pozostaje jednak odpowiedzialność polityczna.
Sam artykuł w Washington Post, podobnie jak artykuły w innych mediach, zazwyczaj o profilu liberalnym, atakujących Trumpa, przekonują o tym, że niekontrolujący spraw państwowych, skonfliktowany z otoczeniem prezydent stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Prezydent nierozumiejący spraw zasadniczych beztrosko ujawnia sekrety państwa ludziom, który mogą je wykorzystać przeciw niemu.
Sam prezydent stwierdził, że miał „absolutne prawo” przekazać Rosjanom informacje o zagrożeniach ze stwory PI. Wedle Trumpa informacje te miały zachęcić Rosjan do aktywniejszego działania przeciw terrorystom. Wynika z tego, że prezydent USA miał ujawnić Rosjanom fakty mówiące o nieznanych im działaniach islamistów. Zaskakująca jest również wypowiedź doradcy ds. bezpieczeństwa obecnego prezydenta, McMastera, który podczas wtorkowej konferencji prasowej dowodząc niewinności prezydenta mówił, że ten dzielił się z Rosjanami informacjami, nie wiedząc nawet skąd one tak dokładnie pochodziły. Z wypowiedzi Trumpa i jego doradcy wynika więc, że generalnie oskarżenia, że przekazał on jakieś tajne (wywiadowcze) dane są prawdą, choć wedle prezydenta miało to służyć polityce USA.
Rosjanie zresztą już zdążyli zaprzeczyć, że podczas rozmowy 10 maja jakieś tego typu informacje były im przekazywane. Tym samym stawiając Trumpa w podwójnie złej sytuacji: po pierwsze swoim oświadczeniem podważają wiarygodność prezydenta, po drugie o cnocie prezydenta USA ma zaświadczać w tym wypadku Kreml. Klucz do zrozumienia sprawy leży zapewne w trójkącie: Prezydent – FBI/służby – Rosja. Co bardziej sceptyczni mogą wskazywać na dwie koincydencje: dymisję szefa FBI, Comeya, 9 maja oraz niedawne ujawnienie przez USA zbrodni dokonywanych przez reżim Al-Asada (sprawa krematoriów, gdzie palone mają być zwłoki więźniów reżimu). W tej drugiej kwestii Amerykanie wskazują także na odpowiedzialność Rosjan.
Media przychylne Trumpowi dowodzą, że za sprawą stoją służb działające przeciw prezydentowi, w akcie zemsty. Pytanie: kto i dlaczego przekazał mediom informacje ze spotkania, pozostaje oczywiście bez odpowiedzi. Washington Post podaje, że źródłem mieli być dawni i obecni urzędnicy Białego Domu. Prezydent już po rzeczonym artykule ujawnił, że jedną z przyczyn dymisji szefa FBI była nieumiejętność wykrycia przez służby źródeł różnych przecieków. A z perspektywy Białego Domu to właśnie one pozostają prawdziwym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego.
Próbując ocenić dotychczasowe działania prezydenta nie da się uniknąć krytyki. Trump dalej działa nieumiejętnie i amatorsko. Przekaz oceniających go mediów, przy wszystkich jego błędach, jest na szczęście dla niego sprzeczny i przesadzony. Nieprzychylne Trumpowi media, pisząc o nim, skupiają się na potknięciach i skandalach. Nawet w opisywanej sprawie nietrudno doszukać się oczywistej przesady, źródła („byli i obecni wysocy urzędnicy”) są dość niepewne. Washington Post nawet z działań Trumpa zgodnych z procedurami (który przekazał treść swojej rozmowy z Ławrowem CIA i NSA) czyni mu zarzut, sugerując, że dowodzi to, że sprawa jest podejrzana, bo gdyby nie była to by Trump nie informował o niczym wspomnianych służb.
Krytycy prezydenta szybko przechodzą od faktów do, wypracowanych i gotowych, ocen. Trump w przekazie liberalnych mediów, choć także części konserwatywnych, jawi się przede wszystkim jako niepoważny amator, jednocześnie jest ukazywany jako człowiek niebezpieczny, który zmienia amerykańską politykę. Jednak sugerowanie manipulacji czy oskarżanie mediów o rozsiewanie fałszywych newsów, co stanowi główną linię obrony prezydenta, bez opanowania przekazu i realnych sukcesów na niewiele się zda.
Trump jest dziś pod ostrzałem z wielu stron, gdyż dość sporej liczbie ośrodków zależy, aby była to prezydentura maksymalnie słaba. Jest on dziś przedmiotem gry, zbyt często wpada w pułapki zastawione przez innych. Zbyt wielu ośrodkom, opozycji wewnętrznej, także dużej części mediów, ale też krajom takim jak Rosja czy Chiny zależy na jego osłabieniu. Doniesienia o manipulacjach przy amerykańskich wyborach, o niejasnych powiązaniach, może uzależnieniu Trumpa od Rosji, z perspektywy interesów Moskwy są korzystne.
Gdy nie ma już mowy o strategicznym partnerstwie Trumpa i Putina, to dla Moskwy najkorzystniej jest aby prezydent USA był maksymalnie osłabiony. Stąd nie ma pewności gdzie kończy się gra Kremla, a zaczynają poważne błędy Trumpa. Także dla liberalnej amerykańskiej opozycji czym słabsza jest pozycja Trumpa tym mocniej należy go atakować.
Łazarz Grajczyński