Wynik wyborów we Włoszech, które wygrali „populiści” przeraził euroentuzjastów. Widać wyraźnie, że gdziekolwiek w Europie wybory nie zgadzają się z ich linią polityczną, zaczyna się lament - jak to trafnie określił prof. Ryszard Legutko - „gniewnego zatroskania”. Ale tym razem był to nie tylko lament. Niemieckie i brukselskie naciski spowodowały brutalną próbę korekty wyniku włoskich wyborów. Wydawało się, że tak duże państwo jak Włochy nie musi się obawiać utraty suwerenności na rzecz zewnętrznych czynników. Okazało się, że kolejna bariera została przekroczona a pochód w kierunku budowy Euro-Sojuzu trwa w najlepsze. Prezydent Włoch Sergia Mattarelli ulegając presji zewnętrznej odmówił powołania rządu, argumentując, że nie zgadza się na kandydaturę ekonomisty Paola Savony, bo jest on „zbyt eurosceptyczny” i krytyczny wobec Niemiec. Krytyka Niemiec ze strony Savoli dotyczyła głównie strefy euro, którą zaprojektowały i zbudowały Niemcy. Dla wielu państw, zdaniem niektórych ekonomistów, w tym także niemieckich, brak narodowej waluty oznacza brak narzędzi kreowania wzrostu gospodarczego. A to spowodowało że niektóre państwa znalazły się w pułapce. Niemniej jakakolwiek dyskusja i ewentualna korekta w tej materii jest zabroniona z powodu dyktatu Niemiec, lokomotywy Unii, podążającej drogą jednokierunkową. Stąd naciski na Włochów i takie a nie inne zachowanie prezydenta tego kraju, który niszczy własną, narodową kulturę polityczną.
Jest to całkowite novum w polityce włoskiej, aby prezydent wpływał na obsadę stanowisk. Zatem Prezydent Włoch należy do unijnego establishmentu rządzącego Europą, który broni swojej władzy. Ten establishment uważa się za jedynego możliwego gwaranta trwania Unii i jej rozwoju. Nie ma dla niego alternatywy. Gdy w wyniku wyborów pojawia się inny lider, establishment robi, co może, aby nie dopuścić go do władzy. Tak było po ostatniej wygranej Victora Orbana na Węgrzech, tak jest cały czas z rządem Prawa i Sprawiedliwości, na który wywierana jest silna zewnętrzna presja. Obronie jedynej możliwej bezalternatywnej drogi rozwoju Unii, towarzyszy retoryka budowy „nowego wspaniałego świata” i oczywiście ideologia poprawności politycznej.
Ale czasami mistrzowskie w uprawianiu hipokryzji elity europejskie ustami swego wpływowego przedstawiciela komunikują, o co chodzi tak naprawdę. W wywiadzie dla niemieckiej rozgłośni publicznej Deutsche Welle komisarz Oettinger powiedział że „rynki nauczą Włochów głosować na kogo trzeba”. Przywołany już prof. Legutko w wywiadzie dla tygodnika "Sieci” zauważył, że Oettinger znany jest z tego, że lubi od czasu do czasu głośno powiedzieć to, o czym zwykle w tych kręgach mówi się po cichu. Co znaczy wyznanie-pogróżka rzucona w kierunku Włochów? Po pierwsze: niebywałą arogancję. Po drugie: wskazuje na fakt, że elita europejska jest wynarodowiona i reprezentuje interesy globalnych rynków. Wyjątek stanowią Niemcy w tym establishmencie, najsilniejszy czynnik. Swą niemieckość znakomicie kamuflują modelową europejskością i kosmopolityczną retoryką.
Ale oprócz arogancji jest coś znacznie gorszego w wypowiedzi Oettingera. Jest to nieliczenie się z rzeczywistością, czyli opcja na globalne rynki jako jedyną siłę sprawczą. I to jest groźne. Otóż jak zauważył Geoffrey Ingham wykładowca ekonomii politycznej i socjologii na University of Cambridge w książce „Kapitalizm” wydanej w 2008 roku, w książce pisanej w cieniu globalnego kryzysu ekonomicznego: „Funkcjonowanie gospodarki rynkowo-kapitalistycznej wymaga by państwo stworzyło i stale utrzymywało warunki, z których obie strony będą czerpać korzyści. Państwa są zależne od wytwarzania prywatnego bogactwa, gdyż generuje ono wpływy podatkowe oraz kredyt. Rynki nie regulują się same a bez udziału państwa stają się chaotyczne i autodestrukcyjne. Słabe państwa mają słabe gospodarki. Można przytoczyć na to przykłady z wszystkich form działalności, ale prawdopodobnie rola państwa w systemach monetarnych i finansowych jest najbardziej oczywista i najważniejsza. Wszelkie świadectwa ostatnich trzech stuleci wskazują na to, że państwo stanowi ostateczne źródło monetarnego oparcia działalności kapitalistycznej”.
Edward Kabiesz, Ukarali go milczeniem, „Gość Niedzielny” 34/2017, s. 65
Pisarz [Giovanni Guareschi] przeżywał wtedy trudne chwile, których przysporzyły mu procesy sądowe.
W 1950 roku „Candido” opublikował satyryczny rysunek ośmieszający prezydenta republiki Luigi Einaudiego. Guareschi nie był co prawda jego autorem, ale jako wydawca został ukarany więzieniem w zawieszeniu. Cztery lata później trafił jednak do więzienia, bo w tygodniku ukazały się faksymilia listów napisanych w latach wojny przez Alcide De Gasperiego, byłego premiera, w których ten domagał się, by alianci zbombardowali Rzym w celu „demoralizacji kolaborujących z Niemcami”.
Giovanni Guareschi: autor opowiadań o Don Camillo, „był człowiekiem głębokiej wiary. Popierał monarchię i nienawidził komunizmu, czego wyraz dawał w swojej prozie, rysunkach satyrycznych i publicystyce”.
Alcide De Gasperi: premier Włoch, współtwórca zjednoczonej Europy, kandydat na ołtarze z ramienia Kościoła Rzymskokatolickiego.
Po upadku komunizmu w bloku wschodnim do którego walnie przyczyniła się przez lata okupowana i wyzyskiwana Polska, mniej lub bardziej świadomie oddała się pod rządy Europy Zachodniej z Niemcami na czele. Spadliśmy z deszczu pod rynnę, gdyż z jednej strony wyrwaliśmy się z biedy spowodowanej eksportem wszystkiego co Polskie do ZSRR; stając się rynkiem zbytu wszystkiego co zachodnie, eliminując jednocześnie wszystko co Polskie. Zjednoczone już Niemcy wspierane UE, którą zarządzali naciskając na rządy w Polsce skutecznie likwidowały polski przemysł i rolnictwo a czego nie zlikwidowały to przejęły po lichwiarskiej reprywatyzacji. W tym samym czasie zdominowały i przejmowały główne polskie media by te mogły rozsiewać dywersję, niewiedzę i uśpić czujność w polskim narodzie.
Jednak naród polski zrozumiał negatywny wpływ skorumpowanych polskich rządów i kolejny raz się oswobodził. Od trzech lat stoimy przed wielką szansą rozwoju naszego kraju po naszej myśli i dla naszego dobra a nie sąsiednich państw przywódczych dbających głównie o swoje własne interesy (przykłady takiej właśnie polityki zachodu można mnożyć jak chociażby aktualny wciąż temat budowy Nord Stream II, likwidację polskich stoczni, czy w samą porę zerwany przetarg na zakup śmigłowców Caracal oraz niedopuszczenie do likwidacji LOT-u do czego usilnie zmierzał Tusk). Po trzech latach możemy już wyraźnie dostrzec pozytywne zmiany w naszym kraju. Widzimy jak odnalazły się pieniędze których wcześniej nie było. Te pieniądze wróciły do ludzi najuboższych a zwłaszcza dzieci, które są naszym wspólnym dobrem. To jak potoczy się dalej nasza wspólna historia zależy teraz wyłącznie od nas samych i jaką drogę wybierzemy. Komu przy urnach wyborczych pokażemy czerwoną a komu zieloną kartkę. Jednak ja wierzę w Polaków i że wybiorą Nasze wspólne dobro i pokażą czerwoną kartkę odsuniętej już władzy, która robi wszystko żeby wrócić do steru, włącznie ze skargami na własny kraj i rodaków u "przyjaciół" z zagranicy. Chcą wrócić do steru nie dlatego żeby rządzić tylko dlatego żeby dalej drenować nasze kieszenie i na nas się bogacić jednocześnie sprzedając obcym kapitałom to co zostało za judaszowe srebrniki.