NA ANTENIE: PIERWSZA PLANETA OD SŁOŃCA
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Niedoceniany mistrz - recenzja Ryszarda Glogera

Publikacja: 28.02.2025 g.13:01  Aktualizacja: 28.02.2025 g.09:03 Ryszard Gloger
Poznań
Przez dekady był artystą drugiego planu. Pojawiał się na scenie w cieniu gwiazd takich jak Eric Clapton, Roger Waters, Bill Wyman i Joe Satriani. To parę nazwisk, które mówią w jakim otoczeniu zwykle się obracał Andy Faithweather-Low.
Andy Faithweather-Low „The Invisible Bluesman” - okładka płyty
Fot. okładka płyty

Spis treści:

    Wymieniony wokalista i gitarzysta miał na początku kariery krótki okres, kiedy fanki w zachwycie, piszczały na jego widok. W 1964 roku szesnastoletni Andy założył w walijskim mieście Cardiff zespół pod nazwą Amen Corner. Wokalista był mocno zakręcony na czarną amerykańską muzykę. Pierwsze występy w klubie lokalnej drużyny rugby były tak obiecujące, że zespół łapał nowe kontakty i był zapraszany do kolejnych klubów w okolicy. Po roku zawojował wiele miejscowości w Walii, takich jak Newport, Bath i Bournemouth. Po dwuletniej rozgrzewce, zespół Amen Corner sprowadzono do Londynu, gdzie muzycy zakotwiczyli w modnym klubie Speakeasy. Podczas nocnych jamów lubił pograć z walijską grupą gitarzysta Jimi Hendrix, który stawał się właśnie postacią kultową. Siedmioosobowy zespół Andy’ego ostatecznie złapał kontrakt z wytwórnią Decca, gdzie już bardzo dobrze sobie radziła kapela The Rolling Stones.

    Latem 1967 roku ukazał się pierwszy singiel Amen Corner z utworem „Gin House”. To była oryginalna interpretacja kawałka „Me And My Gin” nagranego w 1928 roku przez słynną śpiewaczkę Bessie Smith. Pirackie stacje radiowe, a szczególnie Radio London, grało singla grupy Amen Corner bardzo często. Płytka z utworem „Gin House” dotarła do 12 miejsca na brytyjskiej liście przebojów i figurowała przez dwa miesiące w zestawieniu. Niektórzy fani słuchając tego nagrania sądzili, że śpiewa czarny amerykański wokalista. Jednak prawdziwym hitem stał się trzeci singiel zespołu z piosenką „Bend Me, Shape Me”. W tym przypadku singiel wskoczył najwyżej na trzecią pozycję listy. Odtwarzam dość szczegółowo tamte dwa lata dużej popularności Amen Corner, bo nowa, tegoroczna solowa płyta Andy’ego Fairweather –Low’a, także odnosi się do jego młodzieńczych sukcesów.

    Płyta ma tytuł „The Invisible Bluesman” i można przypuszczać, że zawarto w tytule trochę smutku i goryczy niedocenionego artysty. Napisał wiele świetnych piosenek, kiedy Eric Clapton lub Bill Wyman pozwalali Andy’emu wykonać solo jedną lub dwie piosenki, były to zawsze emocjonalne chwile każdego koncertu. Płyta „The Invisible Bluesman” jest zbiorem 12 nagrań, dokonanych w ciągu ostatnich 25 lat. Myślę, że to swego rodzaju spełnienie marzenia tamtego młodego muzyka z Walii, słuchającego z podziwem Jimmy’ego Reeda, Arthura „Big Boy” Crudupa, Slima Harpo i wielu innych fantastycznych bluesmanów.

    Na swojej płycie wokalista i gitarzysta wykonuje wiele standardów bluesa, co nie jest niczym szczególnym. Jednak Andy Fairweather-Low proponuje własne, inne wersje. Słuchacz może być zaskoczony, że znane kawałki są zagrane na płycie w innym tempie, w zmodyfikowanym rytmie. Dodać trzeba też sposób w jaki artysta śpiewa klasyczne melodie. Jego wokal ciągle jest wyjątkowy.

    Pierwsze kilka utworów przebiega w konwencji akustycznej i koncertowej. Kiedy wokalista intonuje melodię „Gin House”, gra już pełna sekcja rytmiczna i instrumenty dęte. Podobnie jest w nagraniu „So Glad You’re Mine”. Wśród muzyków towarzyszących soliście, znajdziemy wiele znakomitości, jak basista Dave Bronze, perkusista Henry Spinetti czy klawiszowiec Chris Stainton. Kto by zresztą odmówił tak wybitnemu wokaliście, gitarzyście i przyjacielowi.

    A propos gitary. Andy Fairweather-Low gra oszczędnie, bardzo stylowo i z wielkim zacięciem, jak przed laty robił to na gitarze Albert Collins. Polecam niecałe trzy kwadranse z bluesem i rock and rollem, niedocenianego przez lata artysty, który daje wrażliwym słuchaczom drugą szansę.

    http://radiopoznan.fm/n/HFdpZ2