Według konserwatywnych mediów poszukiwano związków Trumpa z Rosją, a odnaleziono daleko głębsze i prawdziwsze związki Clintonów oraz całej Partii Demokratycznej z Kremlem.
Media liberalne w USA piszą z kolei o "szerokiej prawicowej konspiracji", co jednak o tyle trudno uznać za stosowne, iż - uczciwie przyznając - same całkiem niedawno uczestniczyły w "rozległej liberalnej konspiracji", szukając dowodów na ścisłe powiązania Donalda Trumpa z Rosją. Albo nawet dowodów na to, że Trump zasiada w Białym Domu tylko dzięki jej pomocy.
Warto zauważyć, że w tej sprawie wina jest obopólna - głośne spotkanie Donalda Trumpa Juniora z rosyjską prawnik dotyczyć miało niczego innego, jak próby zdobycia przez niego dowodów na powiązania Demokratów z Moskwą. Wniosek stąd taki, że Kreml był gotowy na współpracę z obiema stronami. Obie podjęły też jakąś formę współpracy i obie w jakimś zakresie od gry Kremla się uzależniły.
Sam Robert Mueller, który prowadzi toczące się już wiele miesięcy dochodzenie w tej sprawie, odkrył tylko tyle, że Rosjanie na różne sposoby próbowali oddziaływać na toczące się wybory. Brak jednak jednoznacznego wskazania, że obecny prezydent był aktywną stroną w polityce Kremla.
Według CNN Perkins Coie - firma prawnicza reprezentująca kampanię Hillary Clinton i Narodowy Komitet Partii Demokratycznej (DNC) - potwierdziła, że w marcu 2016 roku skontaktowała się z nią prywatną firmą wywiadowczą Fusion GPS, oferując usługi w zakresie zbierania informacji obciążających Donalda Trumpa. Perkins Coie miała być tu pośrednikiem.
Obecnie zresztą Fusion GPS wynajęła ponownie tę firmę, aby pomogła jej w ochronie zgromadzonych przez siebie danych. Na Perkins Coie naciska Komitet ds. Wywiadu Izby Reprezentantów amerykańskiego Kongresu, by firma ujawniła swoje dane (sprawę rozstrzygnie sąd), czego rezultatem mogłoby być wyjście na jaw, kto w przeszłości był klientem Fusion GPS.
Perkins Coie w swoim liście skierowanym do Kongresu podaje, że szefostwo Fusion GPS wiedziało o ich związkach z kampanią Clinton. Fusion GPS pracowała dla niej i Demokratów od kwietnia do listopada 2016 roku. Do realizacji swojego zadania wynajęła brytyjskiego ex-agenta Christophera Steele'a. Z usług firmy mieli też jeszcze przed Demokratami korzystać republikańscy przeciwnicy Trumpa. Steele stworzył tzw. dossier - 35-stronicowy dokument, informujący o powiązaniach Trumpa z Kremlem.
Informacje zgromadzone przez Steele’a dotyczyć miały w dużej mierze kwestii prywatnych, często bardzo pikantnych (m.in. korzystania przez Trumpa z usług prostytutki, gdy ten przebywał w Rosji), ale też powiązań finansowych Kremla. Według konserwatywnych mediów to Rosjanie mieli być źródłem informacji w dossier, które - co przyznaje się niemal powszechnie - jest bardzo źle udokumentowane.
W styczniu w całości zostało ono upublicznione przez radykalnie liberalny portal Buzzfeed. Wiadomo też, że wcześniej krążyło po salonach Waszyngtonu. Warto zauważyć, iż Clinton w czasie swojej kampanii nie skorzystała z zawartych tam informacji. Utrzymuje też, że zapoznała się z dossier dopiero po publikacji.
Nie ma pewności, ile DNC i Hillary Clinton zapłacili Fusion GPS. Perkins Coie miało od nich otrzymać łącznie przeszło 12 milionóe dolarów za swoje prawnicze usługi. Część tych pieniędzy poszła do Fusion GPS.
Według strony republikańskiej ujawnienie tych informacji dowodzi, że cała sprawa związków prezydenta Trumpa z Rosjanami jest wymysłem i zleconym zadaniem, które nie ma pokrycia w faktach. Wskazują oni, że o związkach tych zaczęło się mówić od czasu prywatnego dochodzenie jakie prowadził Steele. A że źródłem ostatecznym informacji mieli być Rosjanie, oznacza to, że to nie Trump, a Clinton i jej ludzie umożliwili Kremlowi wpływanie na wybory w USA poprzez szerzenie fałszywych informacji.
Związki firmy Fusion GPS z Demokratami i Rosjanami mają swoją dłuższą historię. W 2012 roku wyszukiwała dla Demokratów informacji o ówczesnym kandydacie Republikanów Micie Romney’u. Potem pracowała dla holdingu Prevezon, prowadzonym przez syna wysoko postawionego rosyjskiego urzędnika. Demokraci, choć nie mogą już wypierać się, że zapłacili za takie informacje i ich wyszukiwanie, utrzymują, że nie oznacza to spreparowania całej sprawy. Związki Trumpa z Rosją są faktem. Trzeba jednak było szukać głębiej, aby je ujawnić.
Obecne kłopoty Clinton dotyczą też poważniejszej sprawy: sprzedaży uranu. Od ostatniej środy toczyć mają się w Kongresie dwa nowe śledztwa: ponownie dotyczące e-maili Clinton oraz zawarcia z Rosjanami kontraktu, który - jak wnioskuje część amerykańskiej prasy - miał oddać Rosji kontrolę nad 20 procentami amerykańskich dostaw uranu. Chodzi mianowicie o przejęcie przez rosyjską państwową firmę Rosatom w 2009 roku 17 procent, a w 2010 większości udziałów firmy Uranium One, która zarządza wydobyciem uranu za zachodzie USA. W jej posiadaniu jest około 10 procent kopalń uranu na terenie USA.
Nawet niekonserwatywne media (jak The Hill) przyznają, że sprawa nie wygląda najlepiej. Gdy Clinton i Obama zawierali odpowiednie kontrakty, FBI prowadziło śledztwo w sprawie przekupywania amerykańskich urzędników przez rosyjski przemysł nuklearny, w tym Rosatom. I co najważniejsze Obama mógł o toczeniu się takiego śledztwa wiedzieć.
Przejęcie przez rosyjską firmę tak dużego udziału w produkcji uranu w USA powinno być zablokowane przez Departament Skarbu, co w przeszłości miewało miejsce. Lecz w tej akurat sprawie administracja Obamy miała działać bardzo szybko. Dodatkowo Departament musiał wiedzieć o tym, że Rosatom nie posiadało w 2010 roku wszystkich wymaganych licencji do transportowania uranu i prowadził też interesy z Iranem.