Był to dzień, w którym cześć polskich szkół brała udział w „Tęczowym Piątku”. Akcja miała szerzyć akceptację wobec osób LGBT. Marynka jednak udziału w akcji nie brała, dlatego zareagował dyrektor.
Jerzy Sokół wydał oświadczenie, w którym odciął się od działań młodzieży i zaznaczył, że szkoła z akcją nie miała nic wspólnego:
Do czasu zrobienia tego zdjęcia mijałem w szkole uczniów noszących tęczowe emblematy i nie wywoływało to żadnych reakcji. Zupełnie inaczej to wygląda, jeżeli ktoś robi sobie zdjęcie przed budynkiem szkoły i to zdjęcie później jest publikowane w internecie przez organizację, która w sposób manifestacyjny opowiada się za poszerzaniem praw osób LGBT - chodzi o grupę Stonewall. Nie wiem, kto zrobił to zdjęcie, ale wydaje mi się że wyrządzono tym uczniom sporą krzywdę. Mam chronić uczniów przed rożnego rodzaju niebezpieczeństwami, uznałem, że to było pewnego rodzaju nadużycie.
Dyrektor dodaje, że ze zdjęcia można było wywnioskować, że szkoła brała udział w „Tęczowym Piątku”, a tak nie było.
Zastępca prezydenta Poznania Mariusz Wiśniewski skomentował na Twitterze, że budynek szkoły to własność publiczna i każdy może się przed nim fotografować, zwłaszcza uczniowie szkoły.
Dyrektor Sokół się z tym nie zgadza. - Do tej pory zdjęcia przed szkołą robiono tylko z okazji rozpoczęcia roku szkolnego, po zdanej maturze czy podczas zjazdów szkolnych - komentuje dyrektor.
Swoją „skruchę” wyraził na łamach francuskiego pisma „Le Point”. Kanadyjski historyk w służbie ideologii gender przyznał się do zafałszowania wyników w kilku pracach naukowych. „Ciągle powtarzałem: płeć nie istnieje, ja to wiem i tyle” – wspomina. Podkreśla, że wierzono mu tylko ze względu na autorytet stopnia naukowego.
„Ukończyłem doktorat z historii płci i opublikowałem swoją pierwszą książkę na ten temat w 2007 r. The Manly Modern: o męskości w powojennej Kanadzie”. Wbrew tytułowi, przyznaje, że oparł się tylko na 5 przypadkach, wszystkich z Vancouver. Dodaje też, że mocno naciągał swoje tezy, za co się teraz wstydzi.
„Myliłem się. Albo, mówiąc dokładniej: częściowo miałem rację, a resztę wymyślałem wszystko od A do Z” – przyznaje. I zaraz przekonuje, że „nie był jedyny”. Zdaniem Dummitta, całe środowisko naukowe skupione wokół gender studies naciąga lub fałszuje dane. „To po prostu sposób działania na tym polu naukowym” – podkreśla.
Podaje przykład Australijki Raewyn Connell, dla której męskość jest przede wszystkim kwestią władzy i umożliwia potwierdzenie dominacji mężczyzn nad kobietami. Tyle że „jej prace tego nie dowodzą” – uważa Dummitt.
„Nie jest to [dla mnie] żadne usprawiedliwienie (…) gdybym miał poddać się psychoanalizie z perspektywy czasu, to wtedy podświadomie czułem, że to co mówię, nie jest całą prawdą. Dlatego byłem tak bardzo agresywny i asertywny w sprawie tego, co wydawało mi się, że wiem” – uważa.
Poprzez agresywną argumentację i denuncjację alternatywnych sposobów myślenia ukrywał fakt, że nie posiadał wystarczających dowodów, by poprzeć swoje tezy. Niektóre prace Dummitta wchodziły w skład podręczników do nauki gender studies.