Od tamtego czasu minęło 40 lat, a otwierający płytę utwór „Owner Of The Lonely Heart” działa nadal majestatyczną siłą dźwięku. Potem były kolejne płyty „Big Generator” i „Union”, na których niewątpliwie Rabin był głównym kuglarzem materiału dźwiękowego. Podobno, przez wszystkie lata działania w zespole Yes, Trevor Rabin doskonale dogadywał się zwłaszcza z basistą Chrisem Squirem.
Chyba w 1994 roku gitarzysta pochodzenia południowo-afrykańskiego, zniknął z pola widzenia fanów rocka. Jego talent i wizjonerskie spojrzenie na muzykę wykorzystało Hollywood. Trevor Rabin stał się wziętym autorem muzyki filmowej. I na tym polu muzyk sprawdził się znakomicie. Wystarczy odwołać się do ścieżek dźwiękowych z kilku filmów: „Armageddon”, „Con Air”, „The Exorcist: The Beginning”.
Kiedy można było sądzić, że rozdział związany z rockiem gitarzysta z Johannesburga zamknął na dobre, ten zaskoczył solowym albumem „Rio”. Płyta jest rewelacyjna pod wieloma względami. Bardzo często podczas 55 minut słuchania krążka mamy wrażenie, że wskoczyliśmy w krainę prorocka zespołu Yes. Co ciekawe Rabin jako nieprawdopodobny multiinstrumentalista gra na prawie wszystkich instrumentach, strunowych, klawiszowych i perkusyjnych. A do tego śpiewa. Z tego co wygrywa na instrumentach jawi się jako wirtuoz najwyższej klasy. Te wszystkie pasaże, ozdobniki, glissanda, brawurowe solówki, zapierają dech.
Nie jest to jednak płyta dla wąskiego grona wytrawnych muzyków, którzy potrafią docenić techniczną stronę wykonawstwa. Trevor Rabin doskonale panuje nad formą utworów, na pewno chce i potrafi ubrać melodie i refreny w bardziej kunsztowne struktury, czasem osiągając symfoniczne rozmiary utworów. Płyta „Rio” zmiennością klimatów i zwrotami rytmicznymi, przypomina kino akcji. Bywa jednak, że artysta proponuje spokojne prowadzenie tematu i rozpościera przestrzenie muzyczne o szczególnym uroku. Takie są utwory „Oklahoma” i „These Tears”.
Trevor Rabin udźwignął także wokalną stronę, chociaż jako magik studyjnej roboty, skorzystał z rozmaitych efektów dla podrasowania głosu i śpiewu. Mało tego, jak słychać w nagraniu „Egoli” stworzył cały chór z własnego głosu, w dodatku z muzycznymi odniesieniami do Afryki. Wcześniej w utworze „Tumbleweed” zachwyca śpiewem a capella.
W środku płyty Rabin zaskakuje wspaniałym kawałkiem według najlepszego przepisu stylu country. A co tam gra i jak bogato, nawet trudno opisać. Płyta „Rio” powstawała wiele lat i można to zrozumieć. Takich dźwiękowych arcydzieł, nie robi się w pięć minut. Dopiero kilkakrotne przesłuchanie płyty pozwala rozpoznać ogromny zbiór wariacji, pomysłów i niespodziewanych zderzeń stylistycznych. Można łączyć rocka, jazz, klasykę, country i wszystko co przychodzi kompozytorowi do głowy i tak to poukładać i wykonać, żeby muzyka nie prowadziła do chaosu. W tym przypadku jest odwrotnie. Trevor rabin prowadzi wszystko z matematyczną dokładnością, efektownie i w niebywale intrygującym stylu.