Zatonięcie wycieczkowca, którym ewakuowali się z Gdyni Niemcy w styczniu 1945 roku, było największą katastrofą morską w historii.
Poznański biznesmen, z zamiłowania nurek i eksplorator wraków, Robert Szlecht, zaginął 7 lat temu w trakcie wyprawy na Bałtyku. Jego koledzy oficjalnie zaprzeczali, że nurkowano do Wilhelma Gustloffa, bowiem uznawany jest on za mogiłę zbiorową. Dlatego mężczyzny nie szukano w tym rejonie.
Tymczasem niedawno odnaleziono zwłoki nurka właśnie przy Gustloffie. Były przy nim przedmioty mogące należeć do nurka z Poznania. Na nowo ruszyło więc śledztwo w sprawie. Jeśli relacje kolegów Szlechta okażą się fałszywe, grozi im odpowiedzialność karna.
- W tym momencie głównym wątkiem tego postępowania w dalszym ciągu jest nieumyślne spowodowanie śmierci. W tym postępowaniu jeszcze nikomu nie postawiono zarzutów, postępowanie w dalszym ciągu prowadzone jest w sprawie. W pierwszej kolejności o uzyskanych danych dotyczących linii papilarnych została poinformowana rodzina, a wcześniej rodzinie zostały przekazane przedmioty osobiste - mówi prokurator rejonowy w Lęborku, Patryk Wegner.
Rodzina Roberta Szlechta od początku utrzymywała, że nurek planował zejść na Gustloffa. Informowali Marynarkę Wojenną, by właśnie tam szukać ciała. Jednak koledzy z wyprawy zaprzeczali. Ze względu na dobro śledztwo Prokuratura w Lęborku nie ujawnia czy mężczyźni zostali już wezwani na ponowne przesłuchanie.