To amatorka, która zwykłym sklepowym rowerem spełniła swoje marzenie. W rodzinnej miejscowości witali ją mieszkańcy i rodzina.
Pani Alina już w domu w Łabiszynku mówiła, że nogi jej nie bolą ani ręce, a jedynie trochę pupa od siedzenia. Drogę wspomina dobrze, w podróży dużo jest wyrozumiałości od ludzi. Najtrudniej było w Beskidach i na Podkarpaciu bo tam były spore różnice wzniesień. Dziennie pokonywała od 50 do 60 km. Przyznaje że się raczej nie bała choć w puszczy biebrzańskiej były łosie i żubry to trochę cykorek był - przyznaje. Trudne momenty na trasie to stłuczone dwa razy kolano ale to normalne u rowerzysty.
Rowerzystka całą swoją wyprawę dokumentowała w mediach społecznościowych. Od internautów dostaje zaproszenia na wyprawę np do Mongolii. Nieśmiało mówi, że następna wyprawa jaka jej się marzy to rowerem do Niemiec.