W Szamotułach zginęły pierścionki, które miała na dłoniach starsza kobieta zmarła w tamtejszym szpitalu.
Policja ustala gdzie doszło do przestępstwa - w szpitalu czy w domu pogrzebowym.
W ostatnich latach życia mama pana Włodka poruszała się na wózku. Miała amputowaną nogę. Kradzież na takiej osobie musi więc budzić niesmak.
- Kiedy moja mama zmarła, kolega przypomniał mi, żeby wspomnieć pani w zakładzie pogrzebowym, żeby zdjąć pierścionki, które mama miała na paluszkach. Pani przyjęła do wiadomości i kiedy byłem w zakładzie pogrzebowym usłyszałem, że pierścionki zostały zdjęte i mam je odebrać następnego dnia. Tyle że następnego dnia pani z zakładu pogrzebowego zatelefonowała i powiedziała, że jednak tych pierścionków nie ma - relacjonuje pan Włodek.
Pan Włodek nikogo nie oskarża.
- Dlatego obszedłem wszystkie miejsca, w których przebywała moja mama w ostatnich dniach życia. W szpitalnym depozycie nie było pierścionków i nikt nie potrafił mi nic powiedzieć - wyjaśnia pan Włodek.
Pan Włodek zgłosił sprawę policji.
- Na tę chwilę nie wiadomo jeszcze czy pierścionki zostały skradzione przed, czy po śmierci. Postępowanie w tej sprawie jest w toku - mówi rzecznik szamotulskiej komendy Sandra Chuda.
Panu Włodkowi nie chodzi o odszkodowanie. Chodzi o pamiątki po matce.