NA ANTENIE: Lista Przebojów
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Wkluczyć wykluczonych

Publikacja: 20.10.2017 g.13:04  Aktualizacja: 20.10.2017 g.19:33
Poznań
Z prof. UAM dr hab. Moniką Oliwą-Ciesielską rozmawia Maciej Mazurek.
Monika Oliwa-Ciesielska - Jacek Zydorowicz
/ Fot. Jacek Zydorowicz

Maciej Mazurek: Jako socjolog zajmuje się pani problemem ubóstwa i wykluczenia. Nadrzędnym celem badań nad ubóstwem jest pokazanie, jak z tej strukturalnej biedy wyjść.

Monika Oliwa-Ciesielska: Moje zainteresowania badawcze związane z problemami skrajnego ubóstwa lokuję w kontekście wykluczenia społecznego. Ubóstwo nie jest jedynie brakiem środków materialnych, wiąże się z konsekwencjami tych braków, jak gorsze wykształcenie, pomijanie aspiracji edukacyjnych dzieci, brak uczestnictwa w podstawowych sferach życia społecznego. Moją rolą, oprócz badań, jest niezgoda na wykluczenie, co przebija się, mam nadzieję, w moich pracach. Nie wskazuję, co jest nadrzędne, czy wnikliwe badanie problemów społecznych, czy też praktyczne rozwiązania. 

Dzisiaj podobnie, jak zmienia się wykluczenie społeczne, odmienne są cechy wykluczonych. Wynika to z sytuacji społecznej, gospodarczej i politycznej w Polsce, gdzie przez wiele lat zmieniał się odbiór problemów i rozumienie wykluczenia. Obecnie wykluczenie jest trwałą cechą rzeczywistości. Kiedy podejmowałam pierwsze badania, a był to początek lat 90., poza kręgiem naukowym nie używano często tego pojęcia. Dziś w debacie pojawia się pojęcie wykluczenia, które stało się enigmatyczne. Brak kontroli nad granicami inkluzyjności wykluczenia, spowodował niefortunny wzrost grup klasyfikowanych do tej kategorii. Wiele sytuacji życiowych racjonalnie można określić jako trudne, ale nie jest to jednoznaczne z wykluczeniem, tak chętnie przypisywanym tym, którzy nie mogą zrealizować indywidualnie zaprojektowanej biografii.

W Polsce debata nad problemami wykluczenia jest trudna do uporządkowania, zwłaszcza gdy w interesie niektórych jest segregowanie ludzi. W potocznym myśleniu panuje przekonanie, że wykluczenie to wybrany styl życia. Bezzasadne też jest uznawanie każdej odmienności, różnorodności za stan wykluczenia. Jakby celowo pomija się fakt, że różnorodność to nie to samo co nierówność. Widać polaryzację postaw wobec wykluczonych - od inkluzji do izolacji. W ciągu tych lat badań dotyczących wykluczenia miałam nowe wyzwania. Przez lata w Polsce następowało różnicowanie przestrzeni, jej waloryzowanie i segregowanie dla poszczególnych kategorii społecznych. Segregacja przestrzenno-społeczna, dopuszcza grodzenie osiedli o wyższym standardzie, a z drugiej strony pozwala na degradację osiedli, zasiedlonych przez ludzi ubogich. W debacie pojawiły się nowe i źle rozumiane pojęcia: gentryfikacji i rewitalizacji. Realnie oznacza to przyzwolenie na „czyszczenie miasta” z ludzi ubogich. 

Jakie działania mogą być impulsem, aby ludzie wykluczeni wychodzili z tego, co w jednej ze swoich książek określiła pani jako „aktywną bezczynność”? 

Aktywna bezczynność to kategoria, która miała być nobilitująca dla ludzi, którzy wkładają wysiłek w to, żeby przetrwać. Przejawia się to w obrazie ukazującym, jak skrajnie ubodzy zachowują się w sytuacji poszukiwania pracy, jak przeżywają rzeczywistość poniżania. Ich aktywna bezczynność podkreśla, że szukanie pracy, choć bezskuteczne, jest równie męczące fizycznie i psychicznie jak jej wykonywanie. Aktywna bezczynność to też kategoria określająca ludzi, którzy opracowują strategie, aby jak najdłużej zachować uczucie sytości po spożyciu zbyt małej porcji jedzenia. 

Impulsów do wychodzenia ze stanu aktywnej bezczynności jest wiele. W systemy wsparcia trzeba wpisywać nie tylko pomoc materialną, ale także relacje z drugim człowiekiem, zainteresowanym konkretnym losem. Po trudnych doświadczeniach ludzie żyjący w ubóstwie, są podatni na zranienie także przez pomoc. Ich poczucie tożsamości zostało zachwiane. Odbudować je można tylko w relacji z innymi, którzy powinni stać się dla nich źródłem dowartościowania, co daje siłę do zmiany.

Trudno jednak o zrozumienie dla skrajnej biedy. Dziś niewielu dziwi się „wyrzucaniu” ubogich, żebraków, np. z przestrzeni centrów handlowych. Jeśli nie ma okazji ich tam spotkać, to właśnie dlatego, że są oni stamtąd skutecznie usuwani, choć paradoksalnie, właśnie wiele z tych sklepów stosuje jako zachętę slogany o obniżonych cenach, okazjach darmowych towarów, przeznaczonych dla biednych, których nie chcieliby tam spotykać. 

Rozwarstwienie dochodów i strukturalne ubóstwo jest niebezpieczne dla demokracji? 

W literaturze wskazuje się na skutki społeczne problemu rozwarstwienia – rewolucyjne nastroje, konflikty społeczne, uprzedzenia, przemoc. Współcześnie ubodzy to kategorie społeczne o nikłych więziach, skrajnie zmarginalizowane, nie mają szansy na trwałe działania więziotwórcze. Nawet problem rzecznictwa w ich imieniu jest dziś nieskuteczny. Pomijam fakt, że jeśli ludzie gorzej sytuowani potrzebują rzeczników, aby zauważono ich trudną sytuację, wówczas już to jest wskaźnikiem słabości demokracji. Ja raczej w rozwarstwieniu szukałabym zagrożenia dla samych jednostek i grup społecznych, wolę to personalizować. Wskazanie, że rozwarstwienie jest zagrożeniem dla demokracji, to bardzo podręcznikowe ujęcie. W demokracji pod różnymi pretekstami wytwarza się i reprodukuje problemy rozwarstwienia, czasem pod pretekstem przyzwalania na różnorodność, czy zróżnicowanie społeczne. To prawda, że nierówności strukturalne są niebezpieczne, ale też nierówności wewnątrzgrupowe są poważnym problemem, ponieważ wytwarzane są wśród osób „społecznie podobnych” i trudniej je akceptować. Nierówności te powodują nie tylko zróżnicowanie ekonomiczne, ale zachwianie samooceny ludzi, którzy mając podobne biografie, są w skrajnie różnych sytuacjach życiowych. Społeczeństwo przez to staje się mniej czytelne. Potęguje to poczucie niesprawiedliwości, zakorzenione w przekonaniu o przypadkowości popadania w nierówności i niemożności wyjścia z tego stanu. 

Jak pani ocenia program 500 plus?

Z satysfakcją, że udało się udowodnić jego sens. Tak znaczne ograniczenie skrajnego ubóstwa wśród dzieci, nie miało dotąd w Polsce miejsca. Wiedzieliśmy, że polska bieda jest „biedą dziecięcą”. W 2014 roku aż 26,9% rodzin, które miały 4 dzieci i więcej, to ludzie żyjący w ubóstwie określanym jako minimum egzystencji – skrajna bieda. Co dziesiąta rodzina z trójką dzieci ledwo wiązała koniec z końcem. To było podłoże do budowania kultury ubóstwa - biedy dziedziczonej i utrwalanej w kolejnych pokoleniach. Koszty ekonomiczne i społeczne takiej biedy są kolosalne, na to społeczeństwa nie stać. Dotąd uogólnione postulaty typu: zwiększyć zatrudnienie, zwiększyć dostęp do dóbr, poszerzyć możliwości wyboru, itd. zostały skonfrontowane z realnym programem. Warto to doceniać. Program przedstawiony jest jako wsparcie dla rodzin z dziećmi, a nie jako zasiłek dla ubogich.

Często pada zarzut, że 500 plus to rozdawnictwo, które działa demoralizująco i utrwala bezczynność.

Rozdawnictwo jest wtedy, kiedy podstawą wparcia jest tzw. negatywne uprzywilejowanie. Jest to sytuacja, kiedy jednostki otrzymują jakieś dobro z powodu piętna, jakiegoś deficytu, braku, który warto posiadać i pielęgnować, bo tylko dzięki temu ktoś zauważa problem i uruchamia pomoc. Rozdawnictwo wśród ubogich w kulturze ubóstwa budzi często przekonanie, że dobrze być w gorszej sytuacji. To utrwala bezczynność. W programie 500 plus sytuacja jest inna, posiadanie dzieci to nie deficyt, to nie piętno. Zachęcanie do budowania rodziny jest dobrym posunięciem, to nie wymaga argumentów. Idea tej pomocy nie jest opracowana ze względu na ubóstwo, ale z powodu rodziny. To pomoc, która zaczyna się od wytworzenia potrzeby zmiany, np. w postrzeganiu rodziny i bazuje na zasobach, a nie na brakach. Program 500 plus nie jest postrzegany jako pomoc płynąca z anonimowego źródła, mimo że jest udzielana instytucjonalnie. Została mu przypisana twarz osób, które wzięły na siebie informowanie o idei tego wsparcia. Mam na myśli głównie min. Elżbietą Rafalską. Obecnie próbuje się wytworzyć poczucie winy za posiadanie dzieci, zwłaszcza jeśli rodzina jest biedna. Przyzwyczailiśmy się, że problemy społeczne są zawinione, co ma zwalniać z troski o innych. Program 500 plus to próba odwrócenia tego myślenia, w kierunku odpowiedzialności za sytuację rodzin i ich demograficzny kształt.

Prof. UAM dr hab. Monika Oliwa-Ciesielska, socjolog, pracownik socjalny. Pracuje w Zakładzie badań problemów społecznych i pracy socjalnej, w Instytucie Socjologii na Wydziale Nauk Społecznych UAM. Zajmuje się problematyką marginalizacji społecznej, kultury ubóstwa, bezdomności, mieszkalnictwa socjalnego, pomocy społecznej i pracy socjalnej. Autorka artykułów i książek dotyczących problemu wykluczenia społecznego, m. in. „Piętno nieprzypisania. Studium o wyizolowaniu społecznym bezdomnych”, „W poszukiwaniu kultury ubóstwa”.

http://radiopoznan.fm/n/nuBDwc
KOMENTARZE 2
Patryk 06.01.2019 godz. 22:45
Drogi Xoxo! Nie tyko troszkę, ale nic nie rozumiesz! Gdybyś kiedykolwiek zrozumiał/a o co chodzi w biedzie na pewno nie byłoby takiej obawy... Patologiczne myślenie o patologii jest gorsze niż ona sama... Nie słyszałem o pierwszej i dalszej kolejności:) Czyli jak już w rodzinach jest totalne dno, to ich należałoby zostawić poza jakimkolwiek systemem wsparcia? Naprawdę nie jest tak, że nie ma kontroli nad rodzinami patologicznymi. jest wiele instytucji które zatrudniają fachowców...
Nie wiem czy Pani Profesor ma jeszcze wykłady z socjologii biedy?, ale były one dla mnie i dla nas szokującym doświadczeniem! zmieniły nasze myślenie o innych i nas samych!
Pozdrawiam wszystkich, których poznałem na UAM i Panią Profesor szczególnie! Była Pani dla nas wyjątkowym naukowcem i wyjątkowym wzorem!
Xoxo 27.06.2018 godz. 23:53
Troszkę nie rozumiem usprawiedliwiania przez Panią Profesor programu 500+
Faktem jest, że w pierwszej kolejności otrzymują je osoby nie skrajnie biedne ale skrajnie patologiczne gdzie rzadko dzieci są traktowane jako dobro najwyższe nawet dla samych swoich rodziców. Rozwiązanie programowe miałoby większy sens gdyby było skonkretyzowane w swoim przesłaniu. Czyli stanowiło by namacalną pomoc w rozwoju czy to szkolnym czy zdrowotnym tych dzieci. Piętno posiadania dzieci w rodzinie wielodzietnej nie zostało odczarowane. Stało się tylko powierzchowną kalkulacją zysku w rodzinach gdzie pieniądze same w sobie nie powinny były trafić.