Chóralne śpiewy niosły się wczoraj po Poznaniu długo i trudno się dziwić kibicowskiej radości – Lech Poznań odzyskał mistrzostwo Polski po siedmiu latach! A w tym czasie o tytuł już się ocierał, ale wypadał na zakręcie przed ostatnią prostą, lądował na wstydliwym 11. miejscu, zapisał kolejną ciekawą przygodę w Europie, ale nie potrafił tego pogodzić ze zmaganiami ligowymi. Wreszcie okazał się najlepszy w kraju, a to kibiców cieszy najbardziej. W końcu można zetrzeć kurz w gablocie i za tydzień, po ostatniej kolejce pojawi się w niej kolejne trofeum.
Autorem sukcesu okazał się Maciej Skorża. To właśnie ten trener poprowadził Lecha do mistrzostwa w 2015 roku i teraz miał powtórzyć sukces. A początek jego ponownej pracy przy Bułgarskiej nie był łatwy. Gdy przejął drużynę rok temu, łapał się za głowę, gdy widział bezradność swoich nowych podopiecznych. Latem zastosował politykę grubej kreski. Wyrzucił z drużyny pozorantów – pozwolę sobie nie wymieniać nazwisk, poprosił o wzmocnienia, które okazały się lepsze i gorsze oraz odkurzył zapomnianych, jak powracającego z wypożyczenia Joao Amarala. No i przede wszystkim wyczyścił wszystkie głowy, dzięki czemu zlepek przegrywów, jak złośliwie mówili kibice, stał się drużyną jesienią wygrywającą mecz za meczem.
I to runda jesienna w wykonaniu Lecha okazała się kluczowa, bo wiosną zaczęły się schody. Utrata pozycji lidera, porażki z mało efektownym, ale efektywnym Rakowem, w lidze i w finale Pucharu Polski. Lech jesienią uciekał i nagle musiał zacząć gonić. Mimo że w kluczowym momencie zabrakło kontuzjowanego Bartosza Salamona, a pewności nie dawali bramkarze, to znów zaczął trafiać Mikael Ishak, odzyskał blask Jakub Kamiński, swoje dołożył Michał Skóraś, mur stanowili Radosław Murawski i Jesper Karlström. W efekcie Lech znów zaczął wygrywać, skromnie, ale wygrywać.
Średnia ponad dwa punkty na mecz, 71 w 33 spotkaniach, najwięcej strzelonych goli - 65 i najmniej straconych – 23. Najwięcej zwycięstw – 21, najmniej porażek – 4. To są liczby Lecha Poznań w sezonie 2021/2022.