NA ANTENIE: Mała czarna
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
 

"Inżynier z Hażlacha, przed którym kipi-kasza". Jubileuszowe dyktando

Publikacja: 11.11.2017 g.10:41  Aktualizacja: 11.11.2017 g.10:41
Września
We Wrześni odbyła się "PiENtnasta JubileÓszowa" edycja Dyktanda Wrzesińskiego.
dyktando wrzesninskie - Dyktando Wrześnińskie/Facebook
/ Fot. (Dyktando Wrześnińskie/Facebook)

Tegoroczne dyktando zostało uznane w kuluarach za najtrudniejsze do tej pory. Nikt z ponad 100 uczestników nie napisał poprawnie najeżonego błędami tekstu, przygotowanego przez Sebastiana Surendrę.

Najbliżej ideału był Aleksander Meresiński. Prawnik z Kielc, któremu udało się wygrać po raz drugi z rzędu, popełnił 6 błędów ortograficznych oraz 2 interpunkcyjne.

Prezentujemy cały tekst dyktanda, zatytułowanego "Psychiczny ekshibicjonizm czy matczyna duma?".

Nie tylko pięćsetzłotowy banknot sprawił, że wokoło widać więcej dzieci. Różnej maści celebryci upubliczniają zdjęcia swoich pociech z uczenia ich savoir-vivre’u przy obiadokolacji, jak i z miniwyprawy do Skórcza w Borach Tucholskich.

Prym w tym wiedzie żona nie żadnego wątłusza, beksy-lali, ale piłkarza, dla którego ustrzelenie hat tricka jest proste jak napisanie licencjatu o sobie samym. Ta eksmistrzyni kumite, dla niektórych alfa i omega choćby w dziedzinie fitnessu, non stop zamieszcza wiele fotografii córki. Podoba się to hołdującej metodzie Montessori i postmannheimowskiej socjologii wiedzy chemiczce z Hażlacha, walczącej z cellulitem, halitozą i halluksami posiadaczce puśliska, która sądzi, że każdy rodzic chciałby to robić, ale nie każdego chce się oglądać. Nadobecność w mass mediach popiera też zamieszkujący Swornegacie niedoszły zdobywca Chopoka, który odkąd gangsta rap zamienił na zespół discopolowy, lata nie Wizz Airem do Edynburga, ale na pokładzie rejsowego samolotu do Abu Zabi popija goldwassera i alasz, zagadując pewną hażankę w bluzce w kolorze lapis-lazuli.

Przebywający nad Rurzycą wielbiciel „Płonących ścieżek” Hołuja, widząc na Stadionie Narodowym pozującą raz po raz do selfie celebrytkę, rzecze za to z przekąsem: „A któż to, nie mając kuku na muniu, zostawia dwuipółmiesięczną córuchnę, taką tyci-tyci, może nie samopas, ale pod opieką li tylko babysitterki?”. Zaparzająca co dzień yerba mate zosia samosia z Dzierzążni, planująca wojaż do Szczawna-Zdroju śladami Gerharta Hauptmanna, uważa, że takie tabloidowe kurioza to nie ple-ple, gadka szmatka ani nudy na pudy, ale dezinformacja mająca odciągnąć uwagę Polaków od pseudoreformy sądownictwa. Ta ubóstwiająca balejaże i hirudoterapię narzeczona ekspezetpeerowca gorszego sortu sądzi bowiem, że spychanie Polski w niedemokratyczne chęchy to nie strachy na Lachy, ale smutna rzeczywistość.

Inżynier z Hażlacha, przed którym kipi-kasza nie ma tajemnic, mówiący ex cathedra o jagodach goji, Gogłuskiej-Jerzynie i kairskiej mahale, gotując bulgur z bakłażanem, skonstatował, że media o jedne niby-gwiazdy dbają jak o jajo Fabergé, nie szczędząc im ochów i achów, a na innych jest huzia na Józia. Ornitolog amator z Nieżywięcia, o fryzurze à la Rutger Hauer, hiperfan anchois i Hładki-Wajwódowej, wiedzący co nieco i o chorobie Alzheimera, i o rodzie Borzobohatych, uważa zaś, że muzyką dla serca są trele-morele jemiołuszek, a nie fałszywe nuty celebryctwa.

Abstrahując jednakże od show-biznesu: czyż wszystko, co prywatne, ma stać się publiczne?

Źródło: dyktandowrzesninskie.pl

Więcej w materiale dźwiękowym Rafała Regulskiego.


https://radiopoznan.fm/n/4S4H2I
KOMENTARZE 0