Komisja Badania Wypadków Kolejowych po wielomiesięcznym postępowaniu ustaliła, że ani dróżniczka, ani ofiara nie zachowały zasad bezpieczeństwa.
Tego feralnego dnia, 2 sierpnia, było gorąco. W budynku PKP na przejeździe na Dalkach aż 33 stopnie Celsjusza. Dróżniczka miała właśnie kończyć zmianę po 11 godzinach dyżuru. Być może to wpłynęło na jej dekoncentrację i po przejeździe jednego składu otworzyła rogatki. Natychmiast przez tory przeszło dwóch pieszych i przejechały dwa samochody - szczęśliwie.
W tym czasie z przeciwnej strony, drugim torem z prędkością ponad 150 km/h do przejazdu zbliżał się pociąg Intercity. Dróżniczka rozpoczęła ponowne zamykanie rogatek na 10 sekund przed tragedią - wynika z raportu. Za późno, bo skład chwilę później uderzył w starszą rowerzystkę, która właśnie znajdowała się na torach, a jej ciało odrzucił aż o 25 metrów.
Według zespołu badawczego Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych – dróżniczka zeznała, że o drugim składzie zapomniała - dlatego podniosła rogatki. Kierująca rowerem także nie była bez winy donosi raport, bo przejeżdżając przez przejazd - zgodnie z przepisami o ruchu drogowym była zobowiązana do zachowania zasad szczególnej ostrożności.
Dróżniczka usłyszała już zarzut spowodowania wypadku oraz sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu. Po tragedii kilka tygodni w szoku spędziła w szpitalu. Grozi jej do ośmiu lat więzienia.