Z historykiem wojskowości Mikołajem Klorkiem rozmawiał Adam Sołtysiak.
Kontrofensywa znad Wieprza to była świetnie przygotowana operacja wojskowa, czy zwyczajne szczęście?
To była dobrze przygotowana operacja. Pomysł Józefa Piłsudskiego i realizacja szefa sztabu generała Tadeusza Rozwadowskiego. Przyjęcia uderzenia pod Radzyminem z ogromnymi stratami pozwoliło nam oderwać się od przeciwnika i ruszyć na Armię Czerwoną od południa. Bolszewicy nie podejrzewali, że wyczerpani Polacy będą w stanie wykonać jakikolwiek manewr. Mięliśmy też dużo szczęścia. Tym szczęściem był ślub siostry kolegi pewnego oficera i dodatkowa para butów.
Zacznijmy od ślubu. Na scenie pojawia się porucznik Jan Kowalewski.
W 1919 roku Kowalewski trafia na zastępstwo do działu sortowania depesz w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego. Kolega wybiera się na ślub siostry. Trzeba go zastąpić. Praca żmudna i nudna. Przez całą noc Kowalewski przyjmuje radiodepesze, segreguje je i wysyła do odpowiednich działów, aby rano oficerowie sztabowi mogli się z nimi zapoznać. Do porucznika trafia też korespondencja bolszewicka.
Okazuje się, że Jan Kowalewski ma duży talent do łamania szyfrów.
Z nudów przegląda nierozszyfrowane depesze. Szybko znajduje podstawowe prawidłowości niezbędne do złamania szyfru, a kiedy nastaje świt, pierwsza depesza jest już odczytana. To już krok czytania w tajnych bolszewickich depeszach jak w otwartej książce.
Dzięki temu polskie dowództwo w czasie Bitwy Warszawskiej znało słabe punkty przeciwnika. A o co chodzi z drugą parą butów?
Wojska Wielkopolskie były jedyną formacją w Wojsku Polskim, która posiadała drugą parę butów. To znaczyło o zamożności Wielkopolan. Druga para butów przydała się w czasie odwrotu w sierpniu 1920 roku. Te jednostki, które wycofały się pod Dęblin, były w dobrym stanie. Po uzupełnieniach ruszyły do natarcia, do kontrofensywy znad Wieprza. Pokonaliśmy Armię Czerwoną w drodze po niepodległość.