NA ANTENIE: VOYAGE VOYAGE/GREGORIAN
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Na co do kina? "Jak wywołałem byłą żonę"

Publikacja: 18.07.2021 g.15:05  Aktualizacja: 18.07.2021 g.16:01
Kraj
Komedia w stylu retro, która zadaje pytanie, czy prawdziwa miłość rzeczywiście nie umiera nigdy...?
jak wywołałem byłą żonę plakat
Fot.

Postanowiłam ostatnio częściej chodzić do kina i oczywiście zdawać Państwu z tego na antenie i stronie internetową cotygodniową relację. Zresztą 18 lipca to doskonała data na rozpoczęcie takiego filmowego cyklu, bo to właśnie tego dnia w 1896 roku miał miejsce pierwszy kinowy pokaz na ziemiach polskich. Odbył się w Warszawie i… skończył się niemałym rozczarowaniem widowni. Niedoskonała aparatura Edisona, czyli tak zwany cynetograf nie zachwycił warszawskiej publiczności. Podobny pokaz odbył się też później w Łodzi, gdzie powstało pierwsze kino, wbrew sceptycyzmowi, który po tych pierwszych próbach deklarowali widzowie i prasa. Przenieśmy się jednak do współczesnych kin. 

Wakacje były zwykle tym czasem, kiedy w kinowych repertuarach wiało nudą i nieszczególnie często trafić było można na jakąś ważną i interesującą premierę. Oczywiście pandemia w kulturalnym kalendarzu zamieszała, przesuwając granice znanych nam do tej pory sezonów. Jednak nadal na nadmiar premierowych tytułów na liście must see żaden kinoman chyba nie narzeka w tych miesiącach. Choćby nie wiem jednak jak ciepłe było lato, to od czasu do czasu zdarzają deszczowe wieczory i dobrze zasiąść wtedy w kinowym fotelu. Szukając seansu na wakacyjny weekend na pewno część z nas skieruje swoją uwagę ku komediom, może mniej lub bardziej romantycznym. No i właśnie, w kinach można oglądać aktualnie film, który na pierwszy rzut oka jest lekki i przyjemny, w sam raz na seans z koleżanką w niedzielne popołudnie. Tak przynajmniej kusi w zapowiedziach i trailerach, prezentując się jako zabawna farsa, oddająca klimat lat przedwojennych z burzliwym życiem klasy średniej, przepychem w modzie i architekturze, rozwijającymi się aspiracjami branży filmowej i nadal dobrze się mającą modą na seanse spirytystyczne. Myślę tutaj o „Jak wywołałem byłą żonę”. Przyznam szczerze, że wymieniam ten tytuł z pewnym poczuciem niezręczności, bo dla mnie to kolejne głupie tłumaczenie na polski niezbyt głupiego tytułu anglojęzycznego, w tym przypadku „Blithe Spirit”.

Pierwowzorem współczesnego scenariusza filmowego była komedia Noela Cowarda napisana na potrzeby sceny w 1941 roku. Sztuka odniosła niemały sukces na West Endzie i Broadway'u, a w 45. roku zekranizował ją David Lean. Trafiła też m.in. do polskiego Teatru Telewizji, wtedy pod tytułem „Seans”, co już przez gardło przechodzi mi zdecydowanie łatwiej. No więc mamy tekst z tradycjami, czas zapytać, co w 2020 roku (bo wtedy miała miejsce premiera międzynarodowa) zrobił z nim Edward Hall, brytyjski reżyser teatralny i filmowy, którego większość kojarzyć może z „Downton Abbey”. No właśnie, problem w tym, że zrobił niewiele. Sama z dumą identyfikuję się jako fanka „Downton Abbey” co doskonale udowadnia, że by dobrze bawić się w kinie lub przed ekranem w domu, nie potrzebuję fajerwerków efektów specjalnych i pędzącej na złamanie karku akcji. A jednak na „Jak wywołałem byłą żonę” trochę się wynudziłam.

To ładny obrazek. Ciekawe stylizacje aktorów, dopracowane kostiumy, urocza scenografia tworzą atrakcyjną wizualnie całość. Choć to nie film, który przenosi nas do minionej epoki, w dopracowany sposób buduje atmosferę czasu i miejsca z przeszłości. Nie, tutaj mamy do czynienia raczej z teatralną inscenizacją, która nie kryje specjalnie swojej powierzchowności i sztuczności. I to wcale nie musi być wada. Na filmową fabułę składają się klasyki farsy i dość zwariowane zwroty akcji, które są tak przewidywalne, że aż zaskakujące. Dialogi budowane są na zasadzie słownych gierek, frazesów i oklepanych żartów. I znowu powtórzę - to też nie musiały być wady. Jednak śmiać się z samego siebie nie jest łatwo, a zabawa znanymi konwencjami to zadanie dla wprawnych filmowców.

W tym przypadku czegoś zabrakło i powstał film, o którym zapomina się bardzo szybko. Oczywiście, można go obejrzeć, bez uszczerbku na zdrowiu i spędzić czas całkiem przyjemnie, ale to raczej nie film z gatunku tych, do których wraca się po wielokroć, za każdym razem zaśmiewając się z tych samych żartów. 

https://radiopoznan.fm/n/rDnn15
KOMENTARZE 0