Roman Wawrzyniak: Na wstępie chciałbym zapytać o zatrzymanie lecącego z Polski samolotu i przejęcie przez reżim Łukaszenki dziennikarza. Jak możemy i powinniśmy reagować? Gdzie teraz są Reporterzy bez Granic czy OBWE, które czasem zajmują stanowisko w bardziej błahych sprawach?
Jolanta Hajdasz: Ja mam nadzieję, że wszyscy tutaj staną na wysokości zadania, czy Europejska Federacja Dziennikarzy czy Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy czy jakiekolwiek organizacje dziennikarskie będą tak, jak Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich robi to teraz, domagać się bardzo zdecydowanej reakcji rządów czy instytucji międzynarodowych na ten akt terroryzmu państwowego, z jakim mamy po prostu do czynienia, w wyniku, którego został zatrzymany dziennikarz Roman Protasiewicz, współtwórca bardzo popularnego kanału informacyjnego na Białorusi „Nexta” i młody człowiek przede wszystkim, któremu dzisiaj grożą bardzo poważne kary, on mówił nawet o karze śmierci, co jest wręcz strasznie groźną sytuacją. Czy chociażby więzienie, bardzo ciężkie, długie, bo jest to jeden z dziennikarzy-blogerów, bardzo popularny, który informował po przegranych wyborach, uważanych przez część wyborców za sfałszowane, kiedy doszło do wielotygodniowych i masowych protestów. To on właśnie informował o ich przebiegu, kiedy będą się odbywać, jak one wyglądają, co się dzieje. Spektakularny sposób tego zatrzymania pokazuje nam, jak wielka toczy się walka o ten kraj i o to, co się dzieje na Białorusi. To jest wymowne w temacie tego, co robią dziennikarze. Myśmy w lutym tego roku organizowali w SDP taką specjalną konferencję, połączoną z publikacją „Jestem dziennikarzem. Dlaczego mnie bijecie?”, która była udokumentowaniem traktowania przez rząd Łukaszenki na Białorusi dziennikarzy, którzy relacjonowali na Białorusi po tych wyborach różne wydarzenia i to jest dostępne na stronie sdp.pl. Publikacja była dostępna także w języku białoruskim, angielskim, ale też oczywiście polskim. Pokazuje tak naprawdę, że to nie jest jakaś abstrakcja, mówienie o tym zagrożeniu.
Potwierdził to też ojciec zatrzymanego dziennikarza, młodego chłopaka można powiedzieć.
26 lat.
Tak. Ojciec ocenił, że zatrzymanie jego syna w Mińsku było starannie przygotowanie, prawdopodobnie nie tylko przez białoruskie tajne służby. „To był akt terroru” – tak podkreśla Dmitrij Protasiewicz w wywiadzie dla Radia Swoboda.
My też tak uważamy. Oświadczenie, które wydało Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w tej sprawie, dokładnie też tego samego sformułowania używa, że to jest akt terroryzmu państwowego i ten nasz gorący apel także do opinii międzynarodowej, by właśnie nie być obojętnym wobec tego, aby upomnieć się o tego dziennikarza, bo tam już są i skazani inni, którzy relacjonowali te protesty, na przykład na rok ciężkiego łagru czy więzienia, bądź inne tego typu wyroki zapadają. Nie mówię o aresztach czy pobiciach, które miały miejsce w trakcie tych protestów. O czym pisaliśmy i staraliśmy się nagłaśniać. Ale sytuacja, w której porywa się cywilny samolot, w tak spektakularny sposób, mogłaby być niezłym początkiem filmu fabularnego, ale to się dzieje naprawdę i niedaleko od nas. I może też dotyczyć naszych obywateli, bo skoro można po prostu kogoś aresztować i zmusić samolot do lądowania, to może się okazać, że każdy, kto podróżuje Ryanairem może mieć za chwilę jakiś kłopot. To jest bardzo ważna sprawa.
Więcej o tym będę rozmawiał jutro o godzinie 18:15 z byłym dziennikarzem i wykładowcą w Instytucie Studiów Strategicznych Bezpieczeństwa Narodowego Akademii Sztuk Wojennych, doktorem habilitowanym Piotrem Krochmalskim. Dzisiaj umawialiśmy się jednak na rozmowę o raporcie stowarzyszenia. Cytat z wypowiedzi dziennikarza z 20-letnim stażem zawodowym jest przerażający. Proszę powiedzieć, o jakie wydawnictwo chodzi i kto był wtedy jego właścicielem?
Dzisiaj w Centrum Monitoringu opublikowaliśmy raport na temat tego, jak wyglądała praca dziennikarzy w spółce Polska Press i firmach z nią związanych, bo one na różnym etapie swojego bytowania w Polsce, pod różnymi nazwami funkcjonowały, to jest niemiecki wydawca Verlagsgruppe Passau, który był właścicielem takich gazet w naszym regionie jak „Głos Wielkopolski”. Myśmy po prostu zrealizowali rodzaj badania, które miało sprawdzić, jak wyglądały warunki pracy dziennikarzy, także pod względem przestrzegania zasady wolności słowa, pluralizmu i niezależności dziennikarskiej, jak i warunków socjalnych w jakich się pracowało. Muszę powiedzieć, że domyślaliśmy, że tak naprawdę zmiany właścicielskie oznaczały generalnie regres dla tych wydawnictw. Gołym okiem to było widać, że jak w Poznaniu z kiedyś trzech gazet mamy jedną i to o coraz mniejszej objętości, coraz mniejszej zawartości tekstów dotyczących spraw lokalnych, regionalnych. Żadnej pogłębionej publicystyki lokalnej nie ma. Bardzo określona linia ideologiczna, to wszystko w naszym raporcie znalazło potwierdzenie. A ten cytat, od którego Pan zaczął, to nie jest jakiś pojedynczy czy efemeryda. Zaskoczeniem było dla mnie to, że na opracowaną ankietę, tak jak się robi normalne badania ilościowe, ludzie, którzy wzięli udział w tym badaniu spontanicznie, obszernie, bardzo szczegółowo opisywali swoje życie zawodowe, swoje sprawy i problemy, choć ankieta była anonimowa.
Czyli było więcej wypowiedzi w tym duchu?
Było bardzo dużo. Zachęcam każdego, kto jest zainteresowany do wejścia na stronę sdp.pl, gdzie jest ta analiza ilościowa, poparta cytatami, dostępna. W PDF to jest w tej chwili 58 stron. Na łamach Kuriera WNET, bo robiliśmy to razem, będziemy publikować co miesiąc raporty cząstkowe, czyli dotyczące tych regionów, w których udało nam się zebrać te materiały i cały ten raport łącznie z regionalnymi opisami sytuacji liczy ponad 170 stron. To jest bardzo obszerny materiał do analizy tego, jak wyglądała ta niezależność dziennikarska, pluralizm, w tym konkretnym wydawnictwie. Zajęliśmy się tym, jak tylko pojawił się pomysł zakupu tego koncernu przez PKN Orlen, to Niemiecki Związek Dziennikarzy od razu zgłaszał się do Komisji Europejskiej z postulatem wzięcia pod kontrolę tego wydawnictwa, bo po prostu będą tutaj naruszane zasady wolności słowa, będzie tłumiona wolność słowa, będzie naruszana dziennikarska niezależność, a my chcieliśmy pokazać, jak to wyglądało naprawdę. Udział w naszej ankiecie wzięło około 10 procent dziennikarzy zatrudnionych tym wydawnictwie. To jest naprawdę dużo. Te osoby nawet nie chciały tej anonimowości, bo po niektórych opisach można się zorientować, dla mnie, jako dziennikarza i osoby, która pracuje w Centrum Monitoringu Wolności Prasy były to porażające i wstrząsające relacje. Ja po prostu zaczęłam dzisiejszą konferencję od słów „przepraszam kolegów, że zajęliśmy się tym tematem dopiero teraz, przygotowując badania na ten temat”. Nie tylko takie luźne opinie, ale coś, co jest w sposób naukowy usystematyzowane. Powinniśmy to byli zrobić kilka lat temu, wtedy kiedy kupował Verlagsgruppe Passau ostatnią regionalną gazetę, czyli w roku 2013, kiedy mieli już wszystkie te gazety w swoich rękach. Mogli tam zrobić co chcieli i można to było robić na wysokim i sensownym poziomie, ale oni nastawili się na zysk i tak to wyglądało.
Czy ktokolwiek z zarządzających tymi redakcjami podczas właścicielstwa niemieckiego poniósł dotąd jakieś konsekwencje takiego traktowania dziennikarzy?
My nie możemy mówić o takich sprawach, z których można wyciągać konsekwencje inne niż etyczne, czyli rodzaj naszej zawodowej oceny. Ja nie mam materiału, który kwalifikuje się do procesu jakiegoś, może w sądzie pracy, to każdy pojedynczo dochodzi swoich praw, ten kto mógł, ten oddawał taką sprawę, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Bardziej chodzi o to, żebyśmy poznali, w jakich warunkach pracowali dziennikarze, na minimalne kwoty po 12 godzin, po prostu stawiane wręcz zadań, które były niewykonalne dla niektórych, odsuwanie tych, którzy pisali wcześniej komentarze i byli znani, po sprzedaży natychmiast trafiali na miejsca prawie że praktykantów, zupełnie nieistotne. Dużo jest takich przypadków łamania kręgosłupów dziennikarskich, łamania etyki zawodowej, a już naprawdę jednoznaczne negatywne oceny jeśli chodzi o warunki socjalne: brak umów o pracę, brak ubezpieczeń zdrowotnych, emerytalnych, przykro to było czytać, bo dotyczyło naprawdę kolegów, którzy pracowali w warunkach bardzo nie w porządku.