NA ANTENIE: Pół na pół
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

W. Dobrowolski: "Ubrani na czarno ludzie w kominiarkach porywali osoby z ulicy"

Publikacja: 17.08.2020 g.19:29  Aktualizacja: 18.08.2020 g.11:15 Łukasz Kaźmierczak
Poznań
Fotograf, laureat nagrody Grand Press, Witold Dobrowolski zatrzymany na Białorusi był gościem Wielkopolskiego Popołudnia Radia Poznań.
Witold Dobrowolski - TVP INFO
Fot. TVP INFO

Łukasz Kaźmierczak: Pewnie nie jestem pierwszy, który to mówi, ale cieszę się, że mogę pana słyszeć całego i - mam nadzieję - względnie zdrowego.

Witold Dobrowolski: Bardzo dziękuję. Tak, jestem względnie zdrowy. W zasadzie psychicznie i fizycznie cały.

Miał pan ten weekend, żeby dojść do siebie. Dobrze, że to jest mimo wszystko radio i nie widać śladów, które można było dostrzec oglądając pana w telewizyjnych kamerach w dzień powrotu, szczególnie na lotnisku.

To prawda. Chociaż te ślady powoli schodzą, przestaje to być kłopotem.

Chciałbym, żeby odpowiedział pan, co pan zobaczył i uwiecznił, zanim doszło do zatrzymania. Cały czas nie chcę wierzyć, że po prostu podjechał po pana OMON i powiedzieli „dzień dobry, pojedzie pan z nami.”

W zasadzie to rzeczywiście wyglądało w ten sposób. To było 10-ego, ale od kilku dni dochodziło do takich sytuacji, że podjeżdżały czarne busy. Wyskakiwali ludzie ubrani na czarno, w kominiarkach, i dosłownie porywali osoby z ulicy. Wydaje się to nie do uwierzenia. Wręcz można to odebrać jako przerysowaną wizję utopijnego państwa, ale rzeczywiście takie coś miało miejsce. 9 sierpnia w ten sposób potraktowano całą rosyjską ekipę telewizyjną. Nawet ta nacja nie była traktowana inaczej.

Jest pan w stanie uwierzyć, że to było przypadkowe? Miałem wrażenie, że to było jak scenariusz z filmu „Powiększenie” w reżyserii Michelangelo Antonioniego. Po prostu ktoś robi niewygodne zdjęcie i w związku z tym zaczynają się kłopoty. A szczególnie jeśli chodzi o fotoreportera, tak dobrego i znanego jak pan.

Taka sytuacja, że zrobiłem zdjęcie i miałem kłopoty, przytrafiła mi się faktycznie w 2014 roku na terenach separatystów.

Na Ukrainie jak rozumiem?

Tak. A w tym przypadku nawet nie mieliśmy sprzętu na widoku, żeby się nie rzucać w oczy, jak to dziennikarze. I my z Kacprem byliśmy dwoma osobami z ponad 7 tysięcy zatrzymanych w tych łapankach. W większości były to osoby przypadkowe. Przecież później, jak rozmawiałem z tymi ludźmi w celi, to ktoś opowiadał, że wyszedł po prostu po papierosy, mając tylko pieniądze w kieszeni. Ktoś inny wracał ze wsi, z dworca do domu, i został porwany. Osoby całkowicie niezaangażowane politycznie ani w te demonstracje – przynajmniej jeszcze wtedy. W momencie, kiedy opuścili więzienie, to trzeba przyznać, że od razu poszli na protesty.

Czy ma pan jakiś wyjątkowy kadr z tych wydarzeń? Bo wiem, że pan uratował te zdjęcia, o tym pan już mówił. Ale czy jest coś takiego, co pan za chwileczkę pokaże światu i powie, że to właśnie jest zapis chwili tego, co działo się na ulicach Mińska.

Udało mi się zachować zdjęcia, które wykonałem dzień wcześniej. Nie jestem jednak nimi usatysfakcjonowany. Bo na miejsce tych starć, które miały miejsce z 9 na 10 sierpnia, dotarłem zbyt późno. To trochę wynikało z kwestii bezpieczeństwa, ponieważ zatrzymałem się u ekipy Belsatu i uznałem, że pojadę z nimi. Ale oni pracowali do północy w sztabie Cichanouskiej, więc te najważniejsze wydarzenie nas ominęły. Oczywiście chciałem to robić kolejnego dnia i już się nie udało.

Nie było to panu dane. Czy to były najdłuższe 72 godziny w pańskim życiu?

Tak. To na pewno. Zwłaszcza pierwsza doba, kiedy nas zawieziono do tej już słynnej katowni. Gdzie nas bito, ułożonych na ziemi. Około 300 osób równocześnie. Oczywiście mogło być więcej, bo wprowadzano nas rotacyjnie. Było leżenie, bicie pałkami, fizyczne znęcanie i psychicznie. Zmuszanie do wielogodzinnego klęczenia w bardzo niewygodnych pozycjach, bardzo silnie skutych w kajdanki. Pierwsza doba to był koszmar.

Stracił pan przytomność w pewnym momencie? Przepraszam, że tak naturalistycznie o tym mówię, ale być może to jest potrzebne, żeby pokazać jaka jest skala brutalności.

Oczywiście, brutalność była wysoka w stosunku do dziennikarzy, jak i do zwykłych obywateli. Ja przytomność straciłem tylko w jednej sytuacji, kiedy nas zatrzymali i pakowali do tego czarnego busa. Tam byłem bity pięściami i pałką i wtedy właśnie się to stało. Myślę, że całe to bicie trwało od 5 do 7 minut.

To ciekawe, bo pytano pana czy jest pan Polakiem i to nie była okoliczność łagodząca.

Od razu to wiedzieli, bo zanim nas wpakowali do busa, to mieli nasze paszporty w rękach.

To może nie był to przypadek.

Myślę, że mimo wszystko przypadek, bo wiem, że na tej sali byli nawet Litwini. I sami wiemy, że co najmniej 5 Polaków, a nawet więcej. O 5 chyba wiemy, a zatrzymanych Polaków musiało być dużo więcej. Także Litwini, Rosjanie, obywatel Izraela, Niemiec. To była wielka operacja mająca na celu zastraszenie całego społeczeństwa, zwłaszcza w Mińsku. Więzienia w całej Białorusi były po prostu przepełnione. Mając doświadczenia z Hong-Kongu, mogę powiedzieć, że 7 tysięcy zatrzymywano tam w ciągu pół roku. Nigdy tyle osób na raz.

A tu mamy jednocześnie.

Dokładnie. Więc było oczywiste, że to osoby przypadkowe, turyści, obcokrajowcy. Ale spokojnie można powiedzieć, że większość osób zatrzymanych to byli losowi Białorusini w nic niezaangażowani. Bo jednak osoby, które brały udział w manifestacjach i starciach z policją, unikały aresztowania. Oni tam byli i udawało im się bezpiecznie wrócić do domów.

Nie miał pan wrażenia, że to był jakiś przykaz z góry - „bij Polaka”?

Myślę, że nie. Sądzę, że był to rozkaz z góry, aby bić każdego. Bez względu na to, kim jest i jakiej narodowości. Być może trzeba było bić wszystkich i oni sami z siebie też mogli wykorzystywać to, że jesteśmy Polakami jako pretekst do dalszego bicia. Zresztą rzeczywiście tak było. Mnie pobito tam dwukrotnie za pochodzenie. Kacpra przynajmniej raz. Raz nas wyprowadzono na korytarz i powiedziano wprost, że nas się tutaj nienawidzi. Dano nam jako powód to, że polityka historyczna w stosunku do II wojny światowej jest inna, niż na Białorusi czy w Federacji Rosyjskiej. Choć nie sądzę, żeby to było stricte ukierunkowane na nas ze względu na narodowość, tylko raczej szukanie pretekstu, aby pobić każdego.

Czyli system zadziałał na ślepo. Czy może pan zdradzić szczegóły waszego uwolnienia? Bo to jest mimo wszystko skomplikowana akcja. I pewnie niektórym należą się słowa podziękowania.

Oczywiście. Mogę o tym powiedzieć, to nie jest żadna tajemnica. W nasze uwolnienie zaangażowały się media, polska dyplomacja, polski rząd, przyjaciele i znajomi. Cały sztab prawników. Zwłaszcza pan Biliński. Studiowaliśmy z Kacprem na Studium Europy Wschodniej, więc nawet nasz wydział się zaangażował w pomoc. Ostatecznie opuściliśmy oficjalnie więzienie po 72 godzinach od zatrzymania.

A zarzutów wam nie przedstawiono?

Zarzuty nam przedstawiono na samym początku – udział w demonstracji. Ale tego dokumentu nie podpisałem. Potem miałby się teoretycznie odbyć sąd. Ale mnie nie skazano ze względu na brak tłumacza i ostatecznie jeszcze tego dnia, to chyba był czwartek, choć mylą mi się dni. Ale wtedy wieczorem nas uwolniono. Najpierw mnie, a po 3 godzinach Kacpra.

Po prostu otworzono drzwi aresztu i powiedziano…

Otworzono drzwi celi, zresztą przepełnionej, i wywołano mnie. I tym razem wydawało mi się, że już opuszczę ten gmach. Bez słowa zaprowadzono mnie do miejsca, gdzie trzymano rzeczy. Kazano sprawdzić plecak czy wszystko w nim jest. Rzeczywiście było wszystko. Co jest ciekawe. Odzyskałem aparat, telefon. Mimo, że naprawdę sam byłem pewien, że to wszystko stracę. Ale z drugiej strony byłem też pewien, że nie będę bity. Na ten temat rozmawiałem przed protestami z białoruskim dziennikarzami i pytałem, jak to wygląda na Białorusi w stosunku do dziennikarzy czy turystów.

I oni mówili, że służby bić nie będą.

Tak, dokładnie. Nikt nie wyobrażał sobie, że dojdzie do takiej sytuacji. Ale sprzęt mam.

To było najcięższe pańskie doświadczenie z tej dotychczasowej wojennej reporterki, którą pan uprawiał? Przypomnę – Paryż, Kijów, Hong-Kong. Trochę tego było.

Trudno powiedzieć. Na ile można porównać ostrzał artyleryjski w Donbasie do uwięzienia przez służby siłowe. Tam to było po prostu bliskie spotkanie ze śmiercią. Tutaj wątpiłem, że zostaniemy zabici. Oczywiście byłą taka możliwość, że „zaginiemy.” Bo w takich reżimach tak się zdarza. Kilkadziesiąt osób zaginęło po Majdanie i do dziś ich nie odnaleziono. Na pewno było to bardzo trudne przeżyie, ale nie porównywałbym tego do przeżyć stricte frontowych.

Ma pan wbitego tak zwanego „misia”? Nie może pan już wrócić na Białoruś? Czy nic się nie pojawiło w pańskim paszporcie?

To jest bardzo ciekawe, nie mam zakazu wstępu na Białoruś. Normalnie opuściłem kraj.

Wybiera się pan tam w najbliższym czasie czy nie?

Wiem, że nie byłbym tam teraz bezpieczny. Prawdopodobnie mógłbym paść ofiarą jakiejś prowokacji. Biorąc pod uwagę, że ogromne siły uwolniono, żeby mnie i Kacpra dostać. To by było takie niewdzięczne, gdybym teraz tam pojechał i jeszcze dał się złapać. Więc na razie trzeba poczekać. Oczywiście bardzo bym chciał być na miejscu i dokumentować, jak Białorusini walczą o swoją wolność. I przede wszystkim mam nadzieję, że będę mógł wrócić niedługo i będzie to wolne, demokratyczne państwo z całkowicie inną flagą, niż ta post-sowiecka.

W każdym razie aparatu nie zawiesza pan na kołku, to wciąż pańskie główne narzędzie pracy.

Oczywiście.

https://radiopoznan.fm/n/b5Q71n
KOMENTARZE 0